schodów, drzwi bez dzwonka. Unosi pięść,

boję się, że szybko odfrunie, „uleci do nieba”. – Doktor uśmiechnął się ze smutkiem. Wstrząśnięty niewiarygodną liczbą, Berdyczowski zawołał: – Osiem tysięcy! Toż to... – „Szaleństwo”, chce pan powiedzieć? – uśmiechnął się lekarz. – Raczej zachcianka milionera. Inni bogacze tracą pieniądze na zbytkowne przedmioty lub na kokotki, a ja mam swoją pasję. To nie jest filantropia, bo robię to nie dla ludzkości, tylko dla własnego zadowolenia. Ale i na dobroczynność wydaję niemało, bo ze wszystkich dóbr ziemskich nade wszystko cenię własne sumienie i na wszelkie sposoby strzegę je od udręk. – Nie wydaje się panu jednak, że pańskie ćwierć miliona można by wydać z pożytkiem dla znacznie większej liczby ludzi? – Podprokurator nie powstrzymał się od szpileczki. Doktor Korowin uśmiechnął się jeszcze bardziej dobrodusznie. – Ma pan na myśli głodnych i bezdomnych? No cóż, rozumie się, że i o nich nie zapominam. Dochód z kapitału, który otrzymałem w spadku, wynosi pół miliona rocznie. Równo połowę oddaję instytucjom dobroczynnym jako dobrowolny podatek od bogactwa albo, jeśli pan woli, jako opłatę za czyste sumienie, za to z pozostałą sumą postępuję wyłącznie wedle własnego uznania. Jem foie gras bez żadnego poczucia winy, a jeśli chce mi się bawić w doktora, to się bawię. Z absolutnym spokojem ducha. A czy pan by pożałował połowy swoich dochodów w zamian za mocny sen, zdrowy apetyt i harmonię z własną duszą? Pan Matwiej tylko ręce rozłożył, bo krępował się odpowiadać na to pytanie. Nie będzie przecież plótł milionerowi o dwanaściorgu dzieci i o spłacaniu pożyczki na domek z http://www.rehabilitacja-mlynarska.pl – Ale czekaj pan! – zawołał błagalnie Mitrofaniusz, któremu z napięcia wystąpiły na czole krople potu. – Wskutek upadku meteorytu na złoże uranu uruchomił się jakiś naturalny mechanizm, który zaczął wydzielać energię. Ja się zupełnie na tym nie znam, ale przyjmijmy, że wszystko jest tak, jak pan mówi. Ale co tu jest niebezpiecznego? – Nie wiem. Nie lekarz. I w zeszycie nie pisałem, bo nie wiem. Ale pewien. Zupełnie pewien. Ja tam kilka godzin, a wymioty, potem gorączka. Pustelnicy cały czas. No i umierają. Pół roku, rok – i śmierć. Przestępstwo! Zamknąć! A nikt. Nie słuchają! Ja do tamtego, z czaszką. On na mnie ręką... – Z jaką czaszką? – Przewielebny znów przestał rozumieć. – O kim pan mówi? – No, na czole. O, tutaj. Bez twarzy. Z dziurkami. Tam. – Fizyk znów machnął ręką w kierunku Wyspy Rubieżnej. – Pustelnik? Starzec Izrael? Ten, co ma na kapturze czaszkę z piszczelami? – Tak. Główny. Nie, macha! Ja do Korowina, a on igłą! Ja zeszyt, on nie czyta! – Głos

niepokojące zjawiska w Nowym Araracie i bez zbędnych słów objaśnił młodemu człowiekowi sens polecenia, na zakończenie zaś oznajmił: – Wedle pragmatyki służbowej audytor konsystorski zawiaduje nie tylko księgowością, ale i innymi diecezjalnymi sprawami, wymagającymi szczególnej kontroli. Jedź więc i skontroluj. Liczę na ciebie. Historii o błąkającym się nad wodami Czarnym Mnichu Aleksy Stiepanowicz z początku Sprawdź Becky nie wiedziała, co to znaczy, ale smuciło ją, że mama się złości, bo Becky też uciekała od rzeczywistości. Tak powiedzieli lekarze. Może to jakaś choroba. Może dlatego Jenny nie przychodzi już się bawić. Jak kiedy Becky miała ospę. Też nikt nie mógł jej odwiedzać. I skóra tak bardzo ją swędziała. Becky chciała się bez przerwy drapać, a mama kazała jej siedzieć w wannie z gorącą wodą i mąką owsianą. Becky nienawidziła ospy. Chociaż babcia upiekła wtedy ciasto. Z kremem bananowym. I Danny’emu nie wolno było go tknąć, dopóki Becky mu nie pozwoliła. To było całkiem fajne. Teraz myśl o Dannym sprawiła, że dziewczynka poczuła się nieswojo. Mocniej przytuliła Wielkiego Misia. Kłótnia znów się zaczęła. Tata krzyczał, że mama nie troszczyła się jak należy o Danny’ego. Mama krzyczała, że to wszystko wina taty. – Skąd Danny wziął broń, Shep? Powiedz mi, skąd on wziął broń?