pobudzały wizje jej w kąpieli, siebie całującego ją. A całował ją z taką pasją, Ŝe błagała

Lysander podniósł wzrok i w jednej chwili wszystkie kawałki łamigłówki znalazły swoje miejsce. Clemency zrozumiała, że ją rozpoznał. - Nie - szepnęła, lecz było już za późno. Chwycił ją w ramiona i zaczął całować rozpaczliwie i namiętnie, nie zważając na swoje rany. - Te słodkie, miękkie usta - szeptał. - Jak mogłem zapomnieć? - Puścił ją, obrzucił tkliwym spojrzeniem i szepnął, gładząc lekko po policzku: - Mój piękny aniele. Pocałuj mnie raz jeszcze. Clemency posłuchała go z łomoczącym z przejęcia sercem. Niespodziewanie znalazła się w znacznie większym niebez¬pieczeństwie, niż pół godziny temu z Markiem, ale nawet nie zauważyła niestosowności tej sytuacji. Czuła jedynie wszechogarniającą radość, bo całował ją mężczyzna, którego kochała. Nagle Lysander zachwiał się i byłby upadł, gdyby Clemency go nie podtrzymała. - Lepiej wracajmy już do domu, milordzie - stwierdziła, starając się zachowywać normalnie. - Pan jest ranny. Lysander trzymał ją jeszcze przez chwilę, po czym wyprostował się i odparł głosem pozbawionym wszelkich uczuć: - Ma pani rację. Drogę powrotną do domu przebyli w całkowitym mil¬czeniu. 9 Następnego dnia Clemency obudził dźwięk deszczu bębniącego o szyby. Niebo było zasnute szarymi chmurami i znacznie się ochłodziło. Dziewczyna westchnęła i przy¬mknęła oczy. Guz na głowie jeszcze ją bolał i skutecznie rozpraszał wszelkie myśli. Udało się jej w końcu zwlec z łóżka i obmyć twarz w zimnej wodzie. Gdy popatrzyła przez okno, miała wrażenie, że lato się nagle skończyło. Z ulgą przypomniała sobie, że była na tyle przewidująca, by zabrać ze sobą długą ciepłą suknię z szarego kaszmiru. Suknia miała szpiczasty kołnierz i liczne falbanki u dołu; nawet panna Baverstock musiałaby ją uznać za odpowiednią. Wtedy przypomniała sobie. Czyż markiz nie wspominał o jej wyjeździe? Przyłożyła dłoń do obolałej skroni i sta-rała się skoncentrować. Jeśli nawet, to czy dumna panna się nie sprzeciwi? Wróciła myślami do wczorajszego wieczoru, a szczególnie jego nieoczekiwanego finału. Chłodne poranne światło nie dodawało jej otuchy. Czy powinna była pozwolić na ten pocałunek? Gorzej, od¬powiedzieć na niego! Jak będzie mogła teraz spojrzeć mu w oczy? Trudno oczekiwać, że jego lordowska mość puści wszystko w niepamięć! Clemency usiadła na wąskim łóżku i przyłożywszy dłonie do rozpalonych policzków, starała się zebrać myśli. Wie¬działa, że Arabella jest bezpieczna, zajrzała bowiem do niej jeszcze wczoraj po powrocie. Jej ubranie leżało porozrzucane po całej podłodze, a ona spała głęboko. Z pewnością nie wspomni domownikom o nocnej eskapadzie. Clemency obawiała się tylko, czy Molly, gdy zacznie zbierać rano jej ubranie, niczego się nie domyśli. A co z markizem? Jak wytłumaczy widoczne ślady po walce? Upadkiem ze schodów? A jego wczorajsze za-chowanie? Czy możliwe, żeby ją kochał? A jeśli to jedynie następstwo doznanych urazów i alkoholu? Wyrażał się z najwyższym potępieniem o nagabywaniu jej przez pana Baverstocka, możliwe więc, że uzna też swoje poczynania za karygodne. Clemency spostrzegła, że nie ma innego wyjścia - cokolwiek markiz uczyni, ona musi sprawiać wrażenie, iż zapomniała o całej historii. Żeby się to udało, potrzebne jest jedynie opanowanie i spokojna, pełna przyjacielskiej nieświadomości postawa. Najmniejsza oznaka poruszenia z jej strony może tylko oboje wprawić w zakłopotanie i wzbudzić podejrzenia u pozostałych. Przyznała z niechęcią, że musi sprostać temu zadaniu. Całe szczęście, że to niedziela i zobaczy się po mszy z kuzynką Anne. Może nadszedł już czas, by skontaktować się z panem Jamesonem i podjąć próbę pojednania z matką? Jedno nie podlegało dyskusji - rozpoczęcie negocjacji w żadnym razie nie będzie jednoznaczne z jej powrotem do domu. Oriana obudziła się nieco później niż Clemency, ale za to w nadzwyczaj radosnym nastroju. Pozbyła się wreszcie niewygodnej pannicy i chociaż musiała pozostać jeszcze jakiś czas w tym okropnym, rozpadającym się domu, cieszyła ją myśl, że otrzyma na zimę upragnioną klacz. A dzisiaj, cóż, będzie napawać się widokiem zgorszonych twarzy towarzystwa na wiadomość o ucieczce panny Stoneham. Szczególnie głośne okaże się zapewne święte oburzenie panny Fabian. Rozległo się pukanie do drzwi - to Eliza przyniosła poranną filiżankę gorącej czekolady. http://www.witamina-b6.com.pl - Kiedy to było? - We wtorek. Dzisiaj jest czwartek. A więc matka nie zamierzała jej o tym powiedzieć, mimo że miała ku temu stosowną okazję, pomyślała z irytacją Clemency. Wydało się jej, że zna motywy, jakimi kierowała się rodzicielka - była to miesza¬nina zazdrości, urazy i ambicji towarzyskich. W żadnym razie nie zgadzały się one z zasadą ojca, która brzmiała: „Jeśli będzie kochał moją córkę oraz ciężko i uczciwie pracował, nieważne, skąd pochodzi”. - Wierutne bzdury, panie Hastings - rzekła na to matka. - Z pewnością chciałbyś zapewnić córce wszystko, co najlepsze. - Moja droga, nasza Clemency nie jest eksponatem na wystawie zwierząt - odciął się wówczas pan Hastings, spoglądając znacząco znad okularów. Teraz, kiedy matka postanowiła wyjść ponownie za mąż, i to w tak nieprzyzwoicie szybkim tempie, Clemency odebrała to jako rażący brak szacunku dla ojca i uwłaczanie jego pamięci. Opuściła dom Ramsgate’ów głęboko zamyślona. Kochany tatuś, był dla niej zawsze taki dobry. Nigdy też nie poparłby takiego związku, zwłaszcza bez uprzedniej rozmowy i uzys¬kania zgody córki. Pani Hastings-Winborough była wyblakłą blondynką tuż po czterdziestce, której włosy zawdzięczały swój jasny kolor bardziej talentowi fryzjera aniżeli naturze. Jej twarz, kiedyś uważaną za ładną, mącił teraz przykry grymas gniewu i rozdrażnienia. Nie była też na tyle inteligentna, aby zdać sobie sprawę, że do jej wieku i pozycji bardziej pasuje dojrzały styl ubierania. Gdy skończył się okres żałoby, zaczęła się stroić w dziewczęce róże i błękity, kultywując swój rzekomo młodzieńczy urok. Uwielbiała, kiedy posądzano ją, że jest starszą siostrą Clemency. - Biedna mała, taka cicha i pogrążona w książkach - świergotała do ucha jednemu z przyjaciół męża. - Czasem wydaje mi się, że lepiej się bawię i czerpię więcej radości z tańców i przyjęć niż ona! - Zapewne, droga pani - odparł starszawy wielbiciel, wiedząc, że nie może dać innej odpowiedzi. - Pani pod każdym względem prześciga córkę, proszę mi wierzyć! Lady Helena poznała panią Hastings-Winborough za pośrednictwem pani Durham i od razu odniosła wrażenie, że ma do czynienia z wyjątkowo głupią kobietą. Przy okazji potwierdziła pogłoski o nieprzeciętnej urodzie córki i wyso¬kości posagu. Jednakże wiedziała, że jeśli panna Hastings-Whinborough okaże się równie ograniczona jak jej matka, to nic nie wyjdzie z najbardziej misternych planów. Z drugiej strony uroda dziewczyny może zachęcić do ożenku jej bratanka - znanego konesera kobiecych wdzięków. W każ¬dym razie, jeżeli tylko Lysandrowi uda się zaciągnąć pannę do ołtarza i zapewnić familii nowego dziedzica, nie będzie miało większego znaczenia, że zostawi ją później w Candover. To może w istocie okazać się lepszym rozwiązaniem niż narażanie pięknej, acz głupiutkiej i nie obeznanej ze zwyczajami socjety panienki na ataki każdego eleganta w mieście. Tak też rozumowała lady Helena, a tymczasem pani Durham zaprowadziła ją wraz z panią Hastings-Whinborough do małego pokoiku na tyłach plebani i zostawiła je tam dyskretnie na rozmowę w cztery oczy. Lady Helena obserwowała z ponurym rozbawieniem, jak jej towarzyszka stroi dziwaczne pozy, poprawia włosy i fal¬banki przy sukni i bezustannie demonstruje kolekcję drogich pierścionków.

Wyjrzała przez okno i zobaczyła mężczyznę stojącego samotnie opodal altanki. Scott! Musiała go przeprosić i to była najlepsza okazja! Nie zastanawiając się, wybiegła z pokoju i by uniknąć pozostałych gości, wyszła na dwór kuchennymi drzwiami. Biegła prosto Sprawdź - Co za bzdury, dziewczyno! - Spróbował się podnieść, lecz ponownie opadł ciężko na ścianę. Na jego ustach pojawił się słaby uśmiech. - Jeśli mój anioł stróż mówi, że mam wstrząs mózgu, to musi być prawda! Bądź tak dobra, w kieszeni mam brandy. Clemency wyjęła butelkę, odkręciła nakrętkę i podała rannemu. Pociągnął spory łyk i westchnął. Dziewczyna z ulgą stwierdziła, że na jego pociągłe policzki wracają kolory. Siedział z zamkniętymi oczami, mogła więc bez obaw przyjrzeć mu się dokładniej. Był wysoki, szczupły, o ciemnej karnacji i czarnych włosach, teraz nieco zwich¬rzonych. Ostre rysy twarzy oraz rzymski nos dopełniały całości. Wyobraziła go sobie czyniącego spustoszenie na czele hord wojowników Dżyngis-chana (Clemency, ku roz¬paczy matki, każdą wolną chwile spędzała na czytaniu książek). - Och! Mężczyzna otworzył oczy i przyłapał ją na tych oględzi¬nach. Zakłopotana, szybko spuściła oczy, jednak niefortunny jeździec, w przeciwieństwie do niej, bynajmniej nie miał takich skrupułów i otwarcie taksował ją wzrokiem. Clemency czuła, jak błądzi spojrzeniem po jej twarzy, wzdłuż szyi, aż zawisł oczami na piersiach. Policzki dziewczyny spłonęły ogniem. - A więc nawet anioły się rumienią? - Wydawał się rozbawiony. - Pan... patrzy na mnie - zdołała wykrztusić. Jakaś część jej duszy pytała, czemu od razu się nie oddaliła, dlaczego mu pozwala na tak niedżentelmeńskie zachowanie. - Jesteś bardzo piękna. Masz cudowne bladozłote włosy, oczy jak bławatki, a twoja figura... - zaśmiał się. - O, nie! To ciało nie może należeć do anioła, to kształty kobiety z krwi i kości, w dodatku szalenie pociągającej! - Ależ, mój panie! - Tym razem wzburzona Clemency usiłowała wstać, lecz mężczyzna błyskawicznie przytrzymał ją jedną ręką, drugą zaś przysunął do głowy dziewczyny i delikatnie, ale stanowczo przyciągnął do siebie. - Nn...nie! - wyjąkała, jednak za późno. Pocałował ją, początkowo dość powściągliwie, ledwie muskając ustami, potem, westchnąwszy, coraz mocniej. Clemency poczuła zawrót głowy. Uświadomiła sobie, że tak naprawdę nigdy jeszcze się nie całowała, bo przecież trudno określić tym mianem niezdarne przytulanie przez pracowników jej ojca w czasie świąt czy też ojcowskie cmoknięcia w czoło nie ogolonego staruszka, pana Dodderidge’a. A teraz ten obcy człowiek, bez chwili zastanowie¬nia, tak chłodno i zdecydowanie, odszukał jej usta i skosz¬tował ich smaku. Co więcej, najwyraźniej oczekiwał od¬powiedzi, a Clemency mimowolnie założyła mu ręce na szyję. Jej serce zaczęło bić przyspieszonym rytmem. Nieznajomy wyjął z jej włosów parę grzebieni z masy perłowej i przesuwał palcami po jedwabistych lokach. - Takie miękkie i słodkie - mruknął, nie przestając jej całować. Nagle w oddali rozległ się tętent końskich kopyt i głośne okrzyki jeźdźców. Clemency gwałtownie wyrwała się z objęć nieznajomego, a potem drżącymi palcami podniosła grzebyki i wpięła je we włosy. Wstała i z rumieńcem na twarzy oparła się niezgrabnie o furtkę.