urządzenia duszy ludzkiej. Własnej duszy, tej, co zrobiła mi taki wredny kawał – kazała mi ze wszystkich kobiet na świecie pokochać tę jedyną, dla mnie z całą pewnością niedostępną. – I rozstaliście się?! – zawołała pani Polina, wzruszona niemal do łez zarówno samą opowieścią, jak i powściągliwym tonem mówiącego. – Tak. Taka była moja decyzja. Ona później wyszła za mąż. Mam nadzieję, że jest szczęśliwa. Ja zaś, jak pani widzi, pozostałem samotny i żyję pracą. Pani Lisicyna, choć tak przecież pojętna, nie od razu domyśliła się, że chytry doktor też prowadzi z nią grę – tyle że nie kobiecą, lecz męską, równie jak tamta starodawną i niezmienną w swych regułach. Niezawodny sposób utorowania sobie drogi do kobiecego serca to pobudzić w nim instynkt współzawodnictwa. Z tego punktu widzenia najlepiej opowiedzieć o sobie jakąś romantyczną historię, koniecznie ze smutnym zakończeniem, jakby pokazując: proszę, patrz, do jakiej głębi uczuć byłem zdolny niegdyś i być może byłbym zdolny teraz, gdyby znalazł się godny przedmiot. Zorientowawszy się w tym, pani Polina Andriejewna doceniła manewr i uśmiechnęła się w duchu. Historia, niezależnie od jej wiarygodności, była oryginalna. W dodatku z całego monologu wynikało, że gość doktorowi się podoba, a to – co tu gadać – było i pochlebne, i korzystne dla sprawy. – Tak pan kocha swoją pracę? – życzliwie spytała moskiewska dama. – Bardzo. Moi pacjenci to ludzie niezwykli, każdy z nich to jakieś unicum. A unikatowość to rodzaj talentu. http://www.twoja-fotka.com.pl to nie wystarczało. Znowu opanowały ją złe przeczucia. Nagle zrobiło jej się przeraźliwie zimno. Podniosła błagalnie oczy do nieba. – Gdzie jest mój syn? O Boże, gdzie jest Danny? Sama w szkole. W wilgotnych dłoniach Rainie kurczowo ściskała glocka 40. Z trudem łapała oddech. Serce nienaturalnie szybko tłukło się w piersi. Starając się opanować, przeszła na drugi koniec korytarza. Byle dalej od zwłok. Musiała się wziąć w garść i zacząć systematyczne przeszukiwanie klas. A któraś z nich na pewno nie była pusta. Rainie wróciła pamięcią do zajęć na policyjnym kursie, który ukończyła wiele lat temu. Zaraz, jak to szło? Jakaś gra słów. Od A do Z? Trzy razy Z? Wreszcie przypomniała sobie: pięć razy Z. Po pierwsze: zatrzymać sprawcę, jeśli wciąż przebywa w pobliżu. (Czy sprawca nie uciekł z miejsca przestępstwa? Ach, te pozamykane drzwi.) Po drugie: zgromadzić i wylegitymować świadków oraz podejrzanych. (Tłum uczniów,
rozwarte błękitne oczy, miękką linię warg, dziecinne, naiwne pochylenie jasnowłosej głowy. – Jest pan zapewne jednym z pacjentów doktora Korowina? – upewnił się najgrzeczniej w świecie. – Nie – odpowiedział blondyn i znowu wcale się nie obraził. – Jestem teraz zupełnie zdrów. Ale wcześniej rzeczywiście leczyłem się u Donata Sawwicza. On i teraz mną się opiekuje. Pomaga, doradza, na przykład kieruje moimi lekturami. Ja przecież jestem strasznie Sprawdź Jechali do szkoły. Quincy siedział na miejscu pasażera i wyglądał przez szybę. Wiedział, że w jego oczach musi malować się niedowierzanie. Nie był w Oregonie od wielu lat i zapomniał już o oszałamiającej urodzie tego stanu. Dolinę otaczały wysokie góry o wierzchołkach gęsto porośniętych jodłami. Mijali falujące zielone łąki, na których pasły się stada czarnobiałych krów rasy holsztyńskiej, i czerwone domki z kępkami żółtych bratków w ogródkach. Quincy’ego upajał zapach świeżo skoszonej trawy i słonego morskiego powietrza. Wielkie ciężarówki mijały ich z rykiem potężnych silników. Ludzie machali do Rainie, a kilka czarnych labradorów dyszało radośnie z wywalonymi jęzorami w otwartych okienkach samochodów. Wszyscy zwalniali za wlokącym się szosą traktorem. Nikt nie trąbił na starego farmera, nikt nie wrzeszczał, żeby zjechał na bok. Kierowcy czekali i pozdrawiali go uprzejmie, gdy już mieli wolną drogę. W odpowiedzi staruszek dotykał daszka wyblakłej, czerwonej baseballówki. – To Mike Berry – wyjaśniła Rainie, wyprzedzając szerokim łukiem zielony traktor.