Nie czekając na odpowiedź, poprowadził Alexandrę między dwoma rzędami widzów,

- Tak, dzięki Bogu - bąknęła Alexandra, choć dobrze wiedziała, że nic nie uchroni jej przed rozpamiętywaniem ostatnich tygodni. Przez całe popołudnie nie umiała znaleźć sobie miejsca. Zwykle lubiła cotygodniowe recitale, ponieważ niektóre z uczennic Akademii bardzo dobrze grały na fortepianie. Dzisiaj była w stanie myśleć tylko o liście i zapowiedzi Luciena, że da jej spokój. A przecież tego właśnie chciała. Gdyby tylko mogła przestać tęsknić za jego pocałunkami, dotykiem, ciętymi uwagami, czułaby się szczęśliwa. Dwa razy w ciągu koncertu wyjęła list z kieszeni, ale zaraz chowała go z powrotem. Wstała, gdy tylko Jane Hantfeld skończyła grać Haydna. Słońce chowało się za wierzchołkami drzew. Właściwie był już wieczór. - Panno Gallant - zaczepiła ją Elizabeth Banks, jedna z nauczycielek. - Mam nadzieję, że opowie nam pani dzisiaj przy kolacji o swoim tajemniczym hrabim. Dziewczęta oszalały na jego punkcie. - Trochę mnie boli głowa. Chyba nie zejdę na kolację. Proszę przeprosić ode mnie pannę Grenville. - Oczywiście wiedziała, że nikt nie uwierzy w jej wymówkę. Wszyscy uznają, że rozpacza w swoim pokoju nad utraconą miłością. Cóż, właśnie to zamierzała robić przez cały wieczór. Ktoś z personelu przyniósł jedzenie Szekspirowi. Kiedy zapaliła lampkę i sięgnęła po list, pies go obwąchał i zaszczekał, merdając ogonem. Podrapała go za uchem. http://www.tani-transport.net.pl/media/ Ojciec był przeciwny planom Liz. Nie lubił „panków”, jak nazywał bogatych. Widział w nich chciwych oszustów i egoistów. Liz składała te opinie na karb robotniczej mentalności rozczarowanego do życia człowieka, ale żeby udobruchać staruszka, obiecała mieć się na baczności. A teraz zdobyła przyjaciółkę, dziewczynę stamtąd, z lepszego świata. W każdym razie sądziła, że ją zdobyła. Uśmiechnęła się do siebie. Chciała nawet prosić Glorię, żeby... - Liz? Ocknęła się z zamyślenia. Przy ladzie stała pani Reece, jedna z niewielu świeckich nauczycielek u niepokalanek. Liz nie słyszała nawet, kiedy weszła. Wyprostowała się, speszona, że profesorka przyłapała ją na bujaniu w obłokach. - Dzień dobry, pani Reece. Mogę w czymś pomóc? - Wyglądasz tak, jakbyś była myślami tysiące mil stąd - zauważyła z uśmiechem nauczycielka. Liz spąsowiała. - Przepraszam, to się więcej nie powtórzy. - Nic się nie stało. - Pani Reece położyła przed Liz teczkę z dokumentami. - Możesz zrobić mi ksero z tych papierów? Posegreguj je później i zepnij spinaczem. - Zaraz się tym zajmę. Liz zapisała polecenie w swoim zeszycie, wzięła teczkę i przeszła do kserokopiarki. Miała już kończyć kopiowanie, kiedy w pojemniku zabrakło papieru. W tej samej chwili usłyszała głos Bebe dochodzący z korytarza; dziewczyna musiała stać tuż obok uchylonych drzwi sekretariatu.

zamiast ją uspokoić. Nie chciała jednak dawać Rose kolejnego powodu do niepokoju, więc zachowała milczenie, licząc na to, że lord Kilcairn dotrzyma słowa. Czekał już na dole w holu, kiedy razem z Rose zeszła po schodach. Nagle uświadomiła sobie, że sama jest zdenerwowana. Cały wieczór będzie musiała spędzić w jego towarzystwie. Obawiała się, że przy pierwszej sposobności hrabia zacznie z nią rozmawiać o ich pocałunku. Sprawdź - Spójrz na mnie, Philipie. Nie zareagował. Nie potrafił. Gdyby odwrócił głowę, już by się jej nie oparł. Zapiął spodnie i ruszył ku drzwiom. Zatrzymał się jeszcze w progu, ale nie śmiał spojrzeć na żonę. - St. Charles należy do naszej rodziny od niemal stu lat. Zrobię wszystko, ale nie oddam hotelu. Nie proś mnie o to więcej. ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI Hope krążyła niespokojnie po sypialni. Znowu czulą obecność Cienia. Naigrywał się z niej, naśmiewał, kpił sobie z jej zadufania; była pewna, że jest niezłomna, że nigdy nie ulegnie jego podszeptom. Tymczasem nie mogąc dotrzeć do niej, posłużył się Philipem i w ten sposób jej dosięgną!. Z każdą chwilą była bardziej wzburzona. Jak mogła nie dostrzec, co się wokół niej dzieje? Nie przygotować się na nadchodzący atak? Słaby, bezwolny Philip był idealnym celem. Od rozmowy w bibliotece minął tydzień. Hope zdążyła w tym czasie przeprowadzić kilka dyskretnych rozmów telefonicznych: zadzwoniła do banku, do księgowego, który prowadził buchalterie hotelu, i do przyjaciółki pracującej w nieruchomościach. Wszystko, co usłyszała od Philipa, okazało się prawdą. Tkwili po uszy w długach. Idiotka. Była taka głupia. Łatwowierna. Nigdy nie wtrącała się do spraw finansowych, pozostawiając je całkowicie w gestii Philipa. Tamtego wieczoru w bibliotece próbowała wskazać mu wyjście z sytuacji, ale się spóźniła. Philip odwrócił się od niej, zostawił ją na klęczkach. Na pośmiewisko Bestii. Zatrzymała się i otrząsnęła ze wstrętem. Musi się opanować, musi być silna. Musi znaleźć rozwiązanie. Zbyt wiele wysiłku włożyła w zdobycie obecnej pozycji, by teraz ją stracić. Wystarczy, że rozejdą się pogłoski o ich zadłużeniu i w jednej chwili zostanie wykluczona z kręgu nowoorleańskiej elity. Już słyszała te poszeptywania. Przestaną napływać zaproszenia na przyjęcia, przestanie zasiadać w przydających towarzyskiego prestiżu komitetach, zamkną się przed nią drzwi powszechnie szanowanych domów, wszyscy odwrócą się od niej plecami.