– Mojego męża. Trzyma go dla bezpieczeństwa. – Trochę naginała prawdę, ale co w tym

dawnego stanu, dalekiego od świetności. Ceglane ściany, nawet świeżo wyszorowane, wyglądały, jakby miały lada chwila runąć. Drewniane podłogi, wprawdzie odświeżone, nosiły ślady wieloletniego zużycia. Surrealistyczne portrety muzyków jazzowych specjalnie postarzono, by wyglądały jak pokryte patyną i warstwą tytoniowych oparów. Ella Fitzgerald wisiała krzywo, jak dawniej, jakby właściciel szczycił się tym, że w jego barze nic nie wygląda jak należy. Klimatyzator wył głośno, wentylatory na suficie poruszały się powoli, dym unosił się znad stolików, przy których siedziały grupki gości. Montoya czekał nad filiżanką wystygłej kawy. Zmierzył Bentza wzrokiem, gdy ten usiłował nie skrzywić się, siadając naprzeciwko młodszego kolegi. – Co jest? – Bentz nie owijał w bawełnę. Zamówił herbatę. – Mam dla ciebie korespondencję. – Co? – Bentz się zdziwił. – Przyszło na posterunek. Montoya poczekał, aż kelnerka postawi na stoliku szklankę z herbatą Bentza, i dopiero wtedy z wewnętrznej kieszeni marynarki wyjął kopertę: dwadzieścia na dwadzieścia pięć centymetrów, nazwisko Bentza wypisane drukowanymi literami, adres – nowoorleański wydział zabójstw. I wielka pieczątka: „Osobiste”. Koperta była zamknięta. – Dzisiaj przyszło? http://www.stylowe-okulary.pl Krzyki na pokładzie! – Ratunku! – zawołała! – Ratunku! Tu, na dole! Corrine złapała ją za szyję i pociągnęła pod wodę. Olivia nabrała w płuca wody i powietrza i obie zanurzyły się pod powierzchnię. Nie, nie, nie! O1ivia walczyła ze wszystkich sił. Corrine zacisnęła dłonie. Patrzyły sobie w oczy; Corrine uśmiechała się, otaczały ją ciemne włosy i krew, w oczach błyszczało szaleństwo. Mam cię, mówiła bez słów. Umrzecie tutaj, ty i twoje dziecko! Płuca O1ivii stanęły w ogniu. Świat wirował. Usiłowała oderwać palce Corrine od swojej szyi. Nie wytrzyma, musi odetchnąć! Z wysiłkiem zamachnęła się i ponownie uderzyła Corrine aparatem.

W jasnobłękitnym świetle lamp na parkingu Bentz usiłował przejrzeć dokumenty, które przesłał Montoya. – Petrocelli się odezwała? – zapytał, zanim doszli do samochodu Hayesa. – Jeszcze nie. – Nie podoba mi się to. – Bentz usiadł na fotelu pasażera. Hayes odpalił silnik jedną ręką, drugą wybierał numer. Sprawdź sprawdzi, czy da się odczytać adresy i numery rejestracyjne samochodów, zegary na budynkach, pozycję słońca, cokolwiek, co pozwoli określić czas i miejsce. Montoya zmarszczył brwi. – A co zrobisz z kopiami? – Jeszcze nie wiem. Ciągle się nad tym zastanawiam. Bentz wsunął zdjęcia i arkusik do koperty. Nie wiedział, czego potrzebuje, jeszcze nie, ale miał dosyć walki z cieniami, uczucia, że jego umysł rozpada się na kawałki. Nie mógł siedzieć z założonymi rękami i pozwalać, by każdy kolejny ruch należał do przeciwnika, kimkolwiek on jest. – Na razie, buzia na kłódkę. Jeśli Jaskiel albo inni w wydziale uznają, że widzę duchy, bardzo trudno będzie ich przekonać, że mogę wracać. Montoya podrapał się w podbródek, odsunął krzesło i wstał. Światło załamało się w brylantowym kolczyku.