Bentz opadł na oparcie. Stracił apetyt. Ogarnęło go poczucie klęski. Nie wierzył w to, co usłyszał. Kelnerka się oddaliła, stukając obcasami. Bentz odepchnął talerz i zniżył głos. – Chwileczkę. – Nadal usiłował ogarnąć umysłem to, co usłyszał. – Zamordowana? – Tak. – Hayes świdrował go wzrokiem, w jego ciemnych oczach malowało się niewypowiedziane oskarżenie. Jennifer. To ma coś wspólnego z Jennifer. Ta myśl pojawiła się w jego umyśle i wtedy zrozumiał, co bez słów zarzuca mu Hayes. Co? – Jezu Chryste, myślisz, że to ja? – zapytał. Nowy szok. Pokręcił głową. Po raz pierwszy w życiu czuł się jak podejrzany. – Chwileczkę. – Posłuchaj – zaczął Hayes poważnie. – To tylko uprzejmość. Jak glina glinie. Znaleźliśmy twoje nazwisko w jej komputerze. Ma tam kalendarz. – Powiedziałem przecież, że się z nią widziałem. – Tylko raz? – Tak. Bentzowi zrobiło się niedobrze. To szaleństwo. Nawet przez moment nie wierzył, że ktoś, kto go zna, kto z nim pracował, uzna, że mógłby kogoś zabić. A Mario Valdez? Zabiłeś go, prawda? Przypadkowo, tak, ale dzieciak nie żyje. Z twojej winy. Potrafisz to, Bentz. Tu, w Los Angeles, wszyscy o tym wiedzą. – Powiedz, o czym z nią rozmawiałeś. – Oczywiście o Jennifer. http://www.radkowskiewioski.pl 193 Usłyszała cichą muzykę. Piosenkę... znała ją. Co to było? Może słyszała ją w klubie? Wyglądając jak tramp, Nie mogła się ruszyć? W głowie miała zamęt? Co się dzieje? jak filmowy wamp. Def Lepard. Tak, Def Lepard, Posyp mnie cukrem czy jakoś tak. Co jest, do diabła? Zmrużyła oczy, postarała się zebrać myśli. Przez firanki, poruszane lekkim podmuchem, wpadało do pokoju światło księżyca. Skądś... może z ogrodu?... dolatywał zapach wiciokrzewu. Leżała na plecach na miękkim łóżku, naga... zaraz... nie mogła się ruszać, mąciło jej się w głowie. Widziała nieostro, obraz falował zniekształcony. Nieźle! Jak po LSD. Spróbowała się przekręcić, ale nie dała rady. W końcu uprzytomniła sobie, że jest skrępowana, przywiązana do łóżka. Nogi miała rozsunięte, obie ręce unieruchomione za głową. Co do diabła? Poruszyła się i nagle zrozumiała, że nie jest sama. Cholera! Odwróciła głowę i zobaczyła... Jezu! Sugar szarpnęła się w panice. Cricket, też naga, leżała na plecach, głowę miała przekrzywioną na bok i patrzyła na Sugar pustymi oczami. Całe jej ciało pokryte było bliznami, jakimiś krostami czy ukąszeniami... Sugar chciała krzyknąć, ale nie wydobyła z siebie żadnego dźwięku. Spróbowała naprężyć mięśnie, ale na próżno. Widocznie jest otumaniona narkotykami. Usłyszała jakiś ruch, ktoś stanął w nogach łóżka. Sugar rozpoznała swoją oprawczynię. W jej oczach ujrzała wyrok. Straciła wszelką nadzieję. - Obudziłaś się. Razem z tą dziwką, twoją siostrą, czekałyśmy na ciebie. Wiesz, kim jestem? Jasne, że wiem, ty suko. - Jestem Atropos. Jedna z trzech bogiń losu. I tak nie zrozumiesz, kretynko, ale chciałam, żebyś wiedziała. Obserwowałam cię, widziałam, co zrobiłaś... o, tak. Ogarnął ją zimny strach. Wiedziała. O Boże, wiedziała o jej kochanku. To ona nękała ją tymi telefonami. To ona ją prześladowała. - Od dawna chciałaś być jedną z Montgomerych, teraz możesz. Wiesz, gdzie jesteś? Domyślasz się? Co to za chora gra? - Oak Hill. Zawsze chciałaś zobaczyć, jak tu jest, prawda? I oto jesteś. I możesz tu zostać. - Atropos powoli wyszła z cienia. Podeszła do stołu i podniosła słoik. Miała na dłoniach rękawiczki. - Koniec zgadywanek. Na początek miód, żeby mieć pewność, że reszta się przyklei. Reszta? Reszta czego? Przerażona Sugar dyszała ciężko. Jezu, to jakiś koszmar. Ta chora suka zabiła Cricket, a teraz... a teraz... Sugar nie czuła lepkiej substancji pokrywającej jej skórę, ściekającej między nogami, po piersiach, wargach i włosach. Myśli jej się plątały. To nie może być prawda. To szaleństwo. Okropny sen. - Sugar. Takie słodkie imię. Daje tyle możliwości. Idź do diabła! Usłyszała szelest rozrywanego papieru. Atropos stanęła nad nią z ogromną torbą. 194 Przechyliła ją i biały cukier zaczął sypać się na Sugar. - Takie słodkie imię - powiedziała Atropos i zanuciła: Niewinna panienko Sugar chciała krzyczeć. Wrzeszczeć. Nabluzgać tej strasznej, chorej kobiecie. Ale mogła tylko patrzeć. Posyp mnie cukrem Jedna torba to za mało. Atropos otworzyła kolejną i nie przestawała sypać, na łóżko, na Cricket, na Sugar. Mówiła coś o owadach i pająkach, o tkankach miękkich, o tym, że Sugar jest dziwką. Szum słodkich kryształków zagłuszał jej słowa. Cukier sypał się na Sugar, na jej włosy, ręce, na całe ciało, wreszcie na twarz. Zachłysnęła się, zakrztusiła, wciąż nie dowierzając. Nie, nie, nie! Proszę, przestań. Proszę, niech ktoś mi pomoże. Rozdział 31 Reed żałował, że nie może być w dwóch miejscach jednocześnie. Razem z Montoyą i Morrisette zajechał przed dom Caitlyn Bandeaux, nie zastał jej i zlecił przeszukanie domu dwóm policjantom. Ufał, że Landon i Metzger porządnie wykonają swoją robotę. On tymczasem pojedzie do St. Simons i jeśli doda gazu, to wróci za kilka godzin. Jeżeli przegapi powrót Caitlyn, zajmie się nią później. Miał nadzieję, że znajdą w jej domu narzędzie zbrodni, ale zadowoli się każdym dowodem, który wskaże na związek Caitlyn z morderstwem. Droga do St. Simons zajęła im ponad godzinę. Oglądanie ciała Rebeki Wade nie należało do przyjemności; właściwie nawet nie było konieczne. Reed mógł poprosić o zdjęcia, jednak coś kazało mu przyjrzeć się ciału ofiary osobiście. Żołądek podszedł mu do gardła. Przypuszczał, że i Morrisette, i Montoyą czują się podobnie, ale udało im się nie zwymiotować. Od zastępcy szeryfa dowiedzieli się czegoś ciekawego. - ...Dentysta, od którego dostaliśmy dokumentację, znał dość dobrze Rebekę Wade. Od lat leczyła się u niego i muszę wam powiedzieć, że porządnie się zdenerwował na wieść, że mogła zostać zamordowana. - Zastępca szeryfa, Kroft, starszy, tęgi mężczyzna, pokiwał sam do siebie głową. Wyszli z kostnicy na ostre czerwcowe słońce Georgii. - A najlepsze jest to, że ona była mężatką. Zdaje się, mówiliście, że nie wiecie, czy ma jakichś bliskich. - Kroft zdjął na chwilę kapelusz, żeby przygładzić rzadkie siwe włosy. Reed skinął głową. - Niewiele o niej wiemy. - Dorastała w Michigan, w małym mieście niedaleko Ann Arbor. Dentysta, nazywa się Paxton, Timothy Paxton, znał ją, gdy była jeszcze dzieckiem, znał jej rodzinę, pamięta, że wyszła za mąż za kolegę ze studiów. Jej rodzice zmarli kilka lat temu. Paxton jest pewien, że jej mąż nazywał się Hunter, Hunt albo Huntington czy jakoś tak. Nie słyszał, żeby mieli dzieci, ale nie słyszał też nic o rozwodzie. - Adam Hunt? - zapytał Reed, wymieniając spojrzenia z Morrisette, - Jakoś tak. Tak. To może być on. 195 Nie było tu żadnego „może”. Reed był tego pewien. Cholera. Jak mogli to przeoczyć? Wysłuchał zastępcy szeryfa, a potem, w drodze powrotnej do Savannah, podał Montoi więcej szczegółów dotyczących sprawy. Morrisette zadzwoniła do dentysty i w bitwie na słowa pokonała recepcjonistkę, jakąś idiotkę, która nie chciała połączyć jej z gabinetem, tłumacząc, że pan doktor właśnie opracowuje ząb pod koronę. Jakby czyjaś cholerna korona była ważniejsza od śledztwa w sprawie morderstwa! W końcu uzyskała połączenie. Rozmawiając, zatkała sobie jedno ucho ręką. Reed przekroczył ograniczenie prędkości co najmniej o piętnaście na godzinę. Morrisette rozłączyła się i powiedziała: - Wygląda na to, że Kroft mówił prawdę. Dentysta to stary przyjaciel rodziny, bardzo się przejął śmiercią Rebeki. - Co powiedział na temat Hunta? - Niewiele więcej, niż dowiedzieliśmy się od Krofta. Rebeka poznała go na studiach, oboje studiowali psychologię, mieszkali przez jakiś czas razem, wyszła za niego, a potem doktor Paxton stracił z nią kontakt. Jej rodzice nie żyli od kilku lat. Jej małżeństwo chyba też. Jechali brzegiem oceanu przez płaskie, bagniste tereny. - Hunt będzie musiał nam wiele wyjaśnić. Czy ktoś z nim kiedykolwiek rozmawiał? - Kilka razy próbowałam. Powinnam być bardziej uparta - przyznała Morrisette, zmarszczyła brwi i sięgnęła po papierosy. Poczęstowała Montoyę i otworzyła okno. - Dwa razy byłam w jego gabinecie, ale go nie zastałam. Wczoraj do niego dzwoniłam. - Ale nie oddzwonił. - Nie. - Poszukajmy go. Przekażemy mu wiadomość o śmierci żony czy też byłej żony. Reed zastanawiał się nad rolą Hunta w tej sprawie. Jeżeli w ogóle jest w to zamieszany. Trzeba sprawdzić, czy zgłoszono zaginięcie Rebeki, czy Hunt i Wade byli wciąż małżeństwem, czy Hunt był już kiedyś w tych okolicach i czego tu właściwie szukał. Może wchodził w grę jakiś testament albo ubezpieczenie, a może ktoś jeszcze był w to zamieszany. Hunt i Caitlyn Bandeaux całowali się tak, jakby byli kochankami. Dodał gazu. Przez całą drogę rozmawiali o Adamie Huncie. Zatrzymał się przed domem Caitlyn, gdzie wciąż trwało przeszukiwanie. Podał kluczyki Morrisette i powiedział: - Pojedź do Hunta. Powiedz mu o Rebece Wade. Zorientuj się, co on wie. Ja zabiorę się z Metzgerem. - Potem zwrócił się do Montoi: - Może pan jechać z nią, jeśli pan chce... i niech pan dopilnuje, żeby nie wpakowała się w jakieś kłopoty. - Pieprz się! - powiedziała Morrisette z błyskiem w oku. - Wal się w tę tłustą, pierdzieloną dupę. Montoya uniósł brwi. - Proszę nawet nie pytać. Może po drodze opowie panu o swojej umowie z dzieciakami. Ma to pewien związek ze świnką skarbonką. - Żegnaj, świnko! - powiedziała do Reeda, gdy wysiadł z samochodu i zajęła jego miejsce. - Radzę zapiąć pasy - ostrzegł Montoyę i poszedł szybko kamienną ścieżką. Kątem oka dostrzegł nadjeżdżający samochód stacji telewizyjnej. Świetnie. Właśnie tego mu trzeba. Zanim ekipa wygramoliła się z samochodu, Reed zniknął już w domu, zatrzaskując za sobą drzwi. Policjanci pozwolili sobie uwięzić psa w pralni, bo jak stwierdził Landon, 196 „kundel nie zamknął się nawet na chwilę; cały czas ujada”. - Właścicielka jeszcze nie wróciła? - Jeszcze nie. - Landon był wielki, czarny i piękny. Na tyle wysoki, że w college’u grał w drużynie koszykówki, i na tyle bystry, że gdy okazało się, że NBA nie puka do jego drzwi, zdobył tytuł licencjata w dziedzinie prawa karnego. Teraz kontynuował naukę, wieczorami chodził na wykłady i ostrzył sobie zęby na posadę Katherine Okano. Miał ogoloną głowę, małą bródkę i sylwetkę, jaką można uzyskać tylko wtedy, gdy do podno-szenia ciężarów podchodzi się z żelazną dyscypliną. - Dobrze, że nakaz pozwala nam przeszukać dom bez obecności właścicielki - dodał. Reed przytaknął. Przeszukiwanie domu w obecności Caitlyn Bandeaux mogłoby się okazać bardzo uciążliwe. - Znaleźliście coś? - Żadnej broni, nic w tym rodzaju, ale chodź na górę. - Landon zaprowadził Reeda na piętro. - Spójrz tutaj... - Wskazał odbarwienia na dywanie. - I tutaj. Popatrz na prysznic. - Pokazał głową w kierunku kabiny z pękniętą szybą. - Wydaje mi się, że plamy na dywanie mogą pochodzić z krwi. Znaleźliśmy też kilka niewielkich plam na listwie przypodłogo-wej, wezwaliśmy ekipę, żeby to zbadała. Zastosujemy luminol do wykrywania krwi. - Świetnie. Sprawdźcie to. Sprawdźcie też, jakiej grupy jest ta krew. A może znajdziemy krew różnych grup. - Ślady wskazują na to, że krwi było dużo, jeśli to w ogóle krew - powiedział Landon. - Ale Bandeaux został zabity gdzie indziej, prawda? W swoim domu? Czyżbyśmy się mylili? Może został zabity tutaj, a potem przewieziony. - Mało prawdopodobne, jeśli weźmiemy pod uwagę ułożenie ciała, zesztywnienie i rozkład krwi w ciele. Wszystko wskazuje na to, że zmarł w swoim gabinecie. Ale jest jedna dziwna rzecz. Na miejscu zbrodni znaleźliśmy za mało krwi. Landon prychnął. - Brakowało wam krwi? - Zgadza się. - Myślę, że właśnie ją znaleźliście. - Hannah? - Caitlyn zapukała głośno do drzwi starego domu, który kiedyś był również jej domem. Hannah wciąż nie odpowiadała na telefony. Caitlyn szukała jej prawie cały dzień w mieście, w różnych miejscach, gdzie Hannah często bywała. Wreszcie postanowiła pojechać do Oak Hill i tam zaczekać na siostrę. Nie podobało jej się, że Hannah mieszka sama na tym pustkowiu, w opustoszałej, podupadającej rezydencji. Na rynnach pojawiły się plamy rdzy, okiennice były przekrzywione, na szerokim ganku tynk odpadał od cegieł. Taka młoda dziewczyna nie powinna siedzieć w starym domu na odludziu. Caitlyn zapukała jeszcze raz, ale nikt nie otworzył. Poszła na tyły domu, gdzie na dużej werandzie stał stół i krzesła. Zaledwie kilka dni temu siedziała tutaj z matką. Wielki Boże, ileż się wydarzyło w ciągu tych kilku dni. A ostatniej nocy? Najpierw zaczęłaś całować Adama, chciałaś się z nim kochać, ale co było potem? Znów straciłaś pamięć, co najmniej na kilka godzin... Wolała nie myśleć o swoich zanikach pamięci; zdarzały się coraz częściej. Czuła, że wszystko wymyka się jej spod kontroli. Policja depcze jej po piętach. Najpierw śmierć Josha i sypialnia cała we krwi... i nawet nie mogła nikomu o ty powiedzieć... Luki w 197 pamięci, dziwne, wstrętne obrazy, potem śmierć matki. Boże, a teraz niepokoiła się o Hannah. Miała klucz, zdecydowała się wejść do środka. W domu panował chłód i półmrok. Serce jej się ścisnęło, na widok starego stołu, przy którym jadła z rodzeństwem śniadanie przed pójściem do szkoły. Na tym wieszaku koło drzwi wieszali swoje tornistry i kurtki... Zaskrzypiała drewniana podłoga. - Hannah? - zawołała. Dom wydawał się pusty, ale... czy to muzyka? Włączony telewizor gdzieś na górze? - Hannah? Jesteś tu? Aż podskoczyła na dźwięk swojej komórki. Uspokój się Caitlyn, nie bądź takim kłębkiem nerwów. Oddychała szybko, spanikowana. Sięgnęła do torebki i odebrała telefon. - Słucham. - Powiedziała drżącym głosem. Cisza. O nie, tylko nie to! - Halo? - Nic. Rozłączyła się szybko. Wyłączyła telefon. Ktokolwiek ją prześladował, znał też numer jej komórki. Co jeszcze wiedział? Co jeszcze wiedział na temat jej prywatnego życia? Powinna stąd wyjść. Zamiast tego ruszyła w stronę schodów, niemal pewna, że słyszy ściszone głosy i muzykę. Serce łomotało jej ze strachu. Nie bądź ofermą! Wchodziłaś po tych schodach milion razy. Na miłość boską, Caitlyn, nie bądź śmieszna. Jest środek dnia. To był twój dom. Nabrała powietrza w płuca i weszła na półpiętro. Teraz wyraźnie słyszała muzykę. Może Hannah usnęła przed telewizorem. Drzwi do pokoju siostry były otwarte, a światło zgaszone. Nie grało ani radio, ani telewizor. Odgłosy dochodziły z pokoju Caitlyn. Tak, na pewno stamtąd. Muzyka. Jakby znajoma. Zawahała się, popatrzyła na promienie słońca wpadające przez kolorowy świetlik i pomyślała: teraz albo nigdy. Mogła nie otwierać tych drzwi, zadzwonić do Kelly albo do Troya, albo do Adama i poczekać, aż przyjadą, albo mogła, do cholery, zebrać się na odwagę i wejść do sypialni. Przecież spała w niej zaledwie kilka dni temu. Albo... drzwi do pokoju Charlesa były otwarte. Przezwyciężyła strach i weszła powoli do środka. Pokój wyglądał dokładnie tak jak przed śmiercią Charlesa, nikt tu niczego nie zmienił. Na półce stały puchary sportowe, na korkowej tablicy wciąż wisiała wyblakła już odznaka ze szkoły średniej, a obok łóżka, w szafce, powinien być pistolet. Otworzyła szufladę, niewielki pistolet leżał na swoim miejscu. W komorze nie było kuł i nie miała pojęcia, gdzie... Spojrzała na puchar, nagrodę za udział w zawodach strzeleckich. Kiedyś widziała, jak wyjmował naboje z pistoletu i wkładał do tego pucharu. „Dla bezpieczeństwa”, powiedział jej i mrugnął okiem. Czy są tam jeszcze? Sięgnęła po puchar i znalazła pudełko niewielkich nabojów i starą, nierozpakowaną prezerwatywę. Nie zastanawiając się długo, załadowała pistolet i włożyła resztę nabojów do torebki. Teraz była uzbrojona i niebezpieczna. - Śmiało - wyszeptała. Spocona, ledwie żywa ze strachu ruszyła w głąb korytarza. Chodnik tłumił jej kroki. Nacisnęła klamkę. Otworzyła drzwi i weszła do pokoju. Dwie kobiety, dwie nagie kobiety leżały związane na łóżku.
fizycznym, ale także z utratą celu w życiu. Była ciepła, tolerancyjna, służyła wsparciem. Ale teraz miała już dosyć. Czas, żeby się ugiął. Gdzieś za maską roztargnienia i chłodu kryje się mężczyzna, w którym się zakochała, i zrobi wszystko, by go odnaleźć. Potrzebował, jej zdaniem, czegoś, co jej babka określała mianem kopa w tyłek. O ile Sprawdź nadgarstka. Ostry ból. Z sykiem wciągam powietrze, nie słyszę słów piosenki, ale ból jest słodko-gorzki i ponownie wychwytuję melodię i wtóruję zespołowi. Chciwie patrzę, jak krew wykwita na skórze. Moja krew na mojej skórze. Z czcią, z przejęciem pochylam rękę nad zdjęciem O1ivii. Uśmiecha się do mnie zza czerwonych kropli. Niewidząca. Bez strachu. Rozmazuję krew na plastiku, a ona uśmiecha się nadal. Głupia, durna suka. – Tylko mi nie mów, że chcesz poprosić o kolejną przysługę – zaczął Montoya, gdy Bentz zadzwonił z kalifornijskiej autostrady.