Sausalito. Córka była ju¿ na swoim, a były ma¿, Crane

wyjsc, chwyciła za gałke. - Dowiedz sie tylko, czy moge sie z nia zobaczyc, dobrze? - I dodała po chwili wahania: - Miło było sie z toba spotkac, Nick. Naprawde. - Zagryzła wargi, jakby w obawie, ¿e zaraz wyrwie jej sie cos, co nie powinno, i dotkneła dłonia jego policzka. – Uwa¿aj na siebie - rzuciła i wyszła, zostawiajac po sobie zapach perfum. Nick dokonczył piwo jednym haustem, zgniótł puszke i wyrzucił ja do kosza, cały czas zastanawiajac sie, o co tak naprawde chodziło Cherise. Nie, nie kupi tej bajeczki o siedzeniu przy łó¿ku Marli i czytaniu jej na głos Biblii. Mowy nie ma. Wyciagnał z kieszeni portfel i znalazł w nim sfatygowana wizytówke, jedna z tych, których u¿ywał w czasie, gdy odgrywał Pana Boga w wiekszych i mniejszych korporacjach. Odwrócił ja i przeczytał kilka numerów naskrobanych niestarannie na odwrocie. Miał nadzieje, ¿e Walt nie zmienił miejsca zamieszkania, ¿e nadal jest w Seattle. Siegnał po telefon . wystukał numer. Po trzecim sygnale w słuchawce odezwał sie schrypniety głos. 154 - Walt Haaga, słucham. http://www.pucharkamikadze.pl/media/ Była to dosc typowa sala szpitalna. W wypolerowanych metalowych poreczach łó¿ka odbijało sie mdłe swiatło lampy przymocowanej do sufitu. Ze stojacej u wezgłowia kroplówki w ¿yłe Marli saczyła sie glukoza i Bóg wie co jeszcze. Wszedzie stały bukiety cietych kwiatów, pudełka z czekoladkami i rosliny w doniczkach, wprowadzajac troche koloru w monotonne, białe otoczenie. Z wiklinowego koszyka, ozdobionego wielka, pomaranczowa kokarda, wysypywały sie niemal kartki z ¿yczeniami powrotu do zdrowia. Opuszczone do połowy ¿aluzje rzucały na łó¿ko delikatny, pasiasty cien. 46 Nick zacisnał zeby i podszedł do łó¿ka. Czuł sie jak intruz. Marla le¿ała na wznak. Twarz, z zadrutowana szczeka, miała

- Musze skonczyc tu jeszcze kilka rzeczy, ale mógłbym przyjechac w ciagu tygodnia. - Dzieki. Zatrzymam pokój do twojego przyjazdu, wiec na razie mo¿esz nadal zostawiac tu wiadomosci. Jak powiedziałem, przeprowadzam sie do domu, wiec jesli zechcesz przekazac mi jakies informacje, zadzwon na komórke Sprawdź Kylie, nie wypuszczajac dziecka z ramion, zerwała sie na równe nogi i ruszyła w strone Monty'ego. Nawet nie drgnał, tylko wycelował rewolwer w głowe Jamesa. Marla zatrzymała sie wpół kroku. - Nie zrobisz tego. - Chcesz sie przekonac? O Bo¿e, on zabije dziecko. Tak jak Nicka. - Nie, prosze, nie rób krzywdy dziecku... ale Nick... nie mo¿emy go tak zostawic. - Idziemy, Marla - rzucił Monty z irytacja. - Nie... nie jestem osoba, za która mnie bierzesz. - Dobrze sie składa, kotku, bo ja te¿ jestem kims innym. Albo teraz pójdziesz grzecznie ze mna, albo załatwie tego