otoczenia. Może kogoś, kto za dobrze by się bawił na pogrzebie. Kto byłby na tyle głupi, żeby

ciągnie, to najbardziej zielne miejsce na całym Kanaanie. I kirjak tam porasta, na przepicie dobry, za wstawiennictwem wielkiego męczennika Bonifacego, i trawa ochołon od grzesznych namiętności, której czcigodna Fomaida patronuje, i liadunica, od złego uroku strzegąca za przyczynieniem się wielkiego męczennika Cypriana, i moc innych leczniczych ziół. Ja już i tak przez ten zakaz ani rdestu ostrogorzkiego, ani dragomory, które o nocnej rosie rwać trzeba, nie zebrałem. A na wielką męczennicę Eufemię, co od gorączki chroni, szusza późna rozkwita, a ją, tę szuszę niby, w jedną tylko noc za cały rok zbierać można. To jak mogłem przepuścić? No to i nie posłuchałem. Jak tylko wszystkich braci sen zmorzył, ja po cichutku na dwór, potem za ogrodzenie i polem do kaplicy Pożegnalnej, gdzie pokutników przed umieszczeniem w pustelni zamykają, a tam już Mierzeja Postna tuż-tuż. Z początku strach brał, żegnałem się ciągle, na boki oglądałem, a potem nic, odwagi nabrałem. Szuszy późnej szukać trudno, tu i praktyki trzeba, i starunku niemałego. Ciemno było oczywiście, ale lampę miałem ze sobą olejną. Z jednej strony szmatką ją zasłoniłem, żeby nie zobaczyli. Pełznę ja sobie na czworaczkach, kwiatki zrywam i już nie pamiętam ani o archimandrycie, ani o świętym Wasilisku. Na samiusieńki brzeg zszedłem, dalej tylko woda i gdzieniegdzie kamienie z niej sterczą. Już chciałem wracać. Nagle słyszę z ciemności... Na to straszne wspomnienie mnich pobladł, zaczął gwałtownie sapać i szczękać zębami, Pelagia dolała mu więc wrzątku z samowara. – Dzięki stokrotne, siostrzyczko... Nagle z ciemności głos się rozlega, cichy, ale natchniony, i każde słowo słychać wyraźnie: „Idź. Powiedz wszystkim”. Odwracam się do http://www.psychoterapiawarszawa.info.pl/media/ wyspy przewróci do góry nogami, ale znajdzie mi drania, który Aloszę do żółtego domu doprowadził! Widmo nie widmo – dla Lagrange’a to wszystko jedno. I koniec. Idź sobie, Pelagio, ja swojej decyzji nie zmienię. Odwrócił się i nawet nie pobłogosławił mniszki na pożegnanie, tak się rozzłościł. * * * Na górnym pokładzie kołowca „Święty Wasilisk”, metodycznie trzepiącego łopatami ciemne wody Jeziora Modrego, stał postawny, mocnej budowy pan w wełnianym trzyczęściowym garniturze w kratkę, w białych getrach, w angielskim kaszkiecie z nausznikami i z zainteresowaniem przyglądał się swemu odbiciu w szybie jednej z kajut. Panorama zasnutej wieczorną mgłą zatoki i migoczących ogni Modroozierska nie pociągała pasażera, odwrócił się do tego lirycznego pejzażu plecami. Poruszał się i tak, i owak, sprawdzając, czy dobrze leży na nim marynarka, dotknął chwacko podkręconych wąsów i najwyraźniej był zadowolony z tego, co zobaczył. Oczywiście granatowy, złotem wyszywany

Lentoczkin wciąż pochlipywał, ale już nie tak gorączkowo jak z początku. Odsunąwszy się nieco, pułkownik spytał przymilnie: – A co to się stało, co? No, wtedy, w nocy? Mów, nie bój się. – Tsss – zasyczał młody człowiek, przykładając palec do warg. – On usłyszy. – Kto? Czarny Mnich? Nic on nie usłyszy. W dzień on śpi – powiedział Feliks Stanisławowicz, uradowany na dźwięk artykułowanych słów. – Ty mów po cichutku, to on się Sprawdź przeor, ojciec Witalis, drugi zaś był przeznaczony dla wyższej zwierzchności, jeśliby raczyła zaszczycić odwiedzinami świętości archipelagu. A trzeba powiedzieć, że zwierzchność bywała na Kanaanie często – i cerkiewna, i synodalna, i świecka. Sam tylko gubernialny archijerej, któremu niby to bliżej było tutaj niż tym z Moskwy czy Petersburga, przez długie lata nie zawitał na archipelag ani razu. Nie z lekceważenia, przeciwnie – z szacunku dla sprawności archimandryty. Przewielebny lubił powtarzać, że nadzór jest potrzebny nad niezaradnymi, zaradnych zaś pilnować nie ma po co, i zgodnie z tą swoją maksymą wolał spośród podległych mu monasterów i parafii odwiedzać tylko gorzej zarządzane. Służka ojca Witalisa zaprosił donatorkę do poczekalni, gdzie na ścianach rozwieszone były ikony, przemieszane z architektonicznymi planami rozmaitych budowli. Przed ikonami pątniczka skłoniła się, plany uważnie obejrzała, użaliła się nad mizernym geranium, które na parapecie jakoś kiepsko rosło, aż wreszcie wezwano ją do archimandryty. Ojciec Witalis powitał pątniczkę życzliwie, pobłogosławił z wysokości swego ogromnego