się stało?

W windzie nie rozmawiali, stali tylko obok siebie, słuchając bicia własnych serc. Milla czuła mrowienie nawet w koniuszkach palców. Diaz użył swojej karty do drzwi. O dziwo, zadziałała. Wpuścił kobietę do swego pokoju, włączając światło w małym przedsionku. Milla nagle poczuła się niepewnie i spróbowała przekraść się ku drzwiom przechodnim do swojego pokoju. - Odwinę stopy i... Wezmę prysznic i... - Siadaj - powiedział. Zamrugała zdziwiona. Diaz przysunął krzesło i posadził ją na nim. Zapalił lampkę nocną, przykląkł przed Millą i zabrał się za rozsupływanie węzłów zabezpieczających materiał na nogach kobiety Kiedy zdjął już oba prowizoryczne sandały, obejrzał dokładnie obie stopy, szukając ran i zadrapań. Najwyraźniej udało się jednak Milli przetrwać wędrówkę bez nieprzyjemnych śladów. Skończywszy, wstał; Milla zrobiła to samo. an43 300 - Wezmę prysznic - powtórzyła, przeczesując ręką niesforne http://www.protetyka.org.pl 405 Milla zdobyła się... może nie na uśmiech, ale na przyjazny wyraz twarzy. - Dzień dobry, jestem Milla Edge. Rozmawialiśmy wczoraj wieczorem przez telefon. A to James Diaz. - Jestem Lee Winborn, a to moja żona Rhonda - mężczyzna automatycznie wyciągnął dłoń najpierw do Milli, a potem do Diaza. Jego uścisk był silny, trochę szorstki. Lubił grać w golfa, chodzić na ryby, od czasu do czasu polować. Trenował zespół T-balla, w którym grał Justin - nie Justin, Zack. Pomagał także trenować jego zespół futbolu amerykańskiego. Miał czterdzieści cztery lata, o jedenaście więcej niż Milla. Pełen życia człowiek z kilkoma zmarszczkami w kącikach niebieskich oczu, ciemny blondyn bez widocznej siwizny we

mina szybko mu zrzedła: co tu robić, skoro nie mógł już liczyć na pomoc Gallaghera? Musiał zająć się Diazem sam. Nie było innego wyjścia. Problem polegał na tym, jak to zrobić. Może porwać kobietę i użyć jej jako przynęty? Jeżeli Diaz pracował dla niej, to z pewnością pospieszy na pomoc swojej chlebodawczyni. O ile nie będzie podejrzewał pułapki. Sprawdź beczka w dalekim, ciemnym kącie. Dwie prostytutki miały dziś pracowitą noc. Meksykańscy farmerzy i rybacy bawili się świetnie, śpiewając chórem ludowe piosenki, wznosząc niezliczone toasty, przepijając do siebie, zamawiając kolejne flaszki. Miejscowy cantinero, czyli właściciel knajpy i barman w jednym, wyglądał na takiego, co trzyma nabitego obrzyna pod barem. Z drugiej strony - radosny, biesiadny nastrój panujący w jego spelunie wskazywał na to, że raczej rzadko używa się tu broni. Wytropienie Enrique Guerrero wymagało wiele czasu i cierpliwości. Diaz ścigał go chyba przez pół Meksyku. Ostatecznie namierzył małego skurwiela w portowym mieście Veracruz, w tejże właśnie zatłoczonej, śmierdzącej knajpie, gdzie facet czuł się bezpiecznie w otoczeniu wszystkich swoich compadres.