paskuda...

- Ej, stary, skąd to nagle zainteresowanie moim życiem prywatnym? Nie mamy ciekawszych tematów? Jackson roześmiał się, ale zaraz spoważniał. - Mamy naszego opornego świadka. - Tina? - Ta sama. - Jackson złączył dłonie. - Mówi, że jest śledzona, osaczana przez Śnieżynkę... - Wierzysz jej? - Nie wiem. Dziewczyna nie pasuje. Jest dużo starsza niż wszystkie ofiary. Inne włosy, oczy... - Pokręcił głową. - Ale rzeczywiście wpadła w popłoch. Moim zdaniem świruje. - Autosugestia? - Santos potarł nos palcem. - Mam nadzieję, że ją sprawdziłeś? - Jasne. Próbowałem nakłonić do mówienia, ale milczy jak zaklęta. - Nic nowego. - Jest inny powód, dla którego nie za bardzo jej wierzę. Santos podniósł wzrok. Przeczuwał, że będzie to najmniej przyjemna wiadomość tego dnia. - No?. - W Baton Rouge znaleźli następne ciało. - Baton Rouge! - Santos zerwał się na równe nogi, tym bardziej wściekły, im bardziej uprzytamniał sobie własną bezradność. - Ten sukinsyn zaczyna się wymykać! - Tego nie wiemy. Mógł być... - Daj spokój, Jackson. Wiesz równie dobrze jak ja, że już go tu nie ma. Ten gość nie błądzi. Wybiera sobie miejsca, gdzie czuje się bezpiecznie. I trzyma się ich, dopóki nie zrobi się gorąco. Zabijał w Nowym Orleanie, teraz zmienił okolicę. Jackson nie zaprzeczał. Po chwili odchrząknął i powiedział: http://www.profood.net.pl/media/ Lysander milczał. - Mój drogi, oto lista kandydatek. Zapewniam, że wszyst¬kie trzy mają maniery i gusty pasujące do wyższych sfer. - A jak, u licha, miałbym się zdecydować, ciociu Heleno? - spytał mężczyzna z irytacją. - Do diabła, to nie obstawianie wyścigów konnych! - Bzdura, widzę nawet spore podobieństwo. Ale do rzeczy. Pierwsza w kolejce to panna Grubb, jedyne dziecko Thomasa Grubba. Zdaje się, że zbił niezły majątek na ostatniej wojnie. W każdym razie jest uważany za bardzo szanowanego obywatela. Panna Grubb odebrała staranne wykształcenie w Akademii Milsom w Bath, gdzie została dobrą przyjaciółką lady Anny Hope. Ma wyjątkowo bystry umysł, jest dobrze zorientowana w świecie i kieruje się w życiu odpowiednimi zasadami. - O mnie zaś można powiedzieć wszystko poza tym, że jestem dobrze zorientowany - mruknął Lysander. - Ponadto nie ukrywam, że nie przestrzegam żadnych zasad. Świetnie znam ten rodzaj kobiet: paradują w szkaradnych kapeluszach i odwiedzają na okrągło biednych i potrzebujących. - Nie zaprzeczysz, że to bardzo właściwe zachowanie - zauważyła lady Helena. - Będzie mogła składać wizyty wieśniakom w Abbots Candover. - Mów dalej, kto następny? - Pani Meddick, wdowa po znanym bogaczu. - Dobry Boże, a ile ona może mieć lat? Stary Meddick umarł po siedemdziesiątce! - Pani Meddick to jego druga żona i wierz mi, o wiele młodsza. Może być o rok starsza od ciebie, tak czy owak to mało znacząca różnica. Otóż pani Meddick... - Ciotka celowo zawiesiła głos - jest szacowana na ćwierć miliona fantów! - Wątpię, aby interesował ją związek ze stojącym na skraju bankructwa markizem. Z takim majątkiem może sobie kupić kogoś lepszego! - Błagam cię, nie bądź taki sarkastyczny. Zdaniem Thorhilla jest to wielce prawdopodobne. - A trzecia kandydatka?

- Czemu nie? - zaprotestował. - Jako chłopiec zawsze chodziłem na okoliczne odpusty. Jestem mistrzem w rzucaniu do celu i mogę zagwarantować pani wygranie wielu nagród. Chyba zdecyduję się na ten wypad, pomyślała Arabella, a głośno zapytała: - Jak pan to sobie wyobraża? - To proste. Chodzi pani spać zwykle o dziewiątej, prawda? - Arabella przytaknęła. - O wpół do dziesiątej będę czekał na panią w tym miejscu, znajduje się z dala od domu i jest dostatecznie zasłonięte. Przyprowadzę mojego wierz¬chowca i jeśli nie przeszkadza pani jazda na jednym koniu, zajedziemy tam w pół godziny. Co pani na to? - Wspaniale! I nikt się nie dowie? - pisnęła radośnie, zacierając ręce. - To będzie nasz mały sekret - obiecał Baverstock. Sprawdź Mark zaś podawał się za Richmonda. Druga informacja była tak zdumiewająca, że nie mógł w nią uwierzyć. To po prostu niemożliwe, żeby panna Stoneham okazała się zaginioną spadkobierczynią, dziewczyną, która uciekła, nie chcąc przyjąć jego propozycji. Nie, to zapewne jakiś nadzwyczajny zbieg okoliczności. Panna Hastings-Whinborough bez wątpienia zbiegła do jakiejś przyjaciółki. Młode damy legitymujące się stutysięcznym posagiem zwykle nie zatrudniają się jako guwernantki za niecałe trzydzieści funtów rocznie. A może tak robią? Z trudem oderwał myśli od zaginionej panny Hastings-Whinborough i starał się skupić uwagę na Marku. To jasne, że Arabella mówiła prawdę, a motywy Marka do pewnego stopnia stały się bardziej zrozumiałe. Z pewnością nie zechce zabrać Arabelli do „Korony”. Nie tylko znają ją wszyscy we wsi, ale wynikły z tej awantury skandal mógłby go zrujnować. Chociaż Lysander balansuje na krawędzi bankructwa, bez wahania stanie do walki, by bronić honoru siostry. Jest też uznanym strzelcem i choćby dlatego Mark nie zaryzykowałby swojej skóry. Zapewne nie chciałby też zostać zmuszony do opuszczenia kraju. Nie, Baverstock poluje na całkiem inną zwierzynę, tak jak przypuszczał oberżysta. O kogo innego może mu chodzić, jak nie o pannę Stoneham? Bez odpowiedzi pozostawało jeszcze jedno dręczące go pytanie: czy Mark realizuje swój plan za wiedzą i przy współudziale dziewczyny? To właśnie sugerowała Oriana. Nie był skłonny jej wtedy uwierzyć, ale teraz nie miał tej pewności. Po wydarzeniach w ruinach klasztoru panna Stoneham i Mark już od kilku dni traktują się z chłodną obojętnością. Czy to prawda, czy tylko wybieg dla ukrycia prawdziwych uczuć? Czyżby panna Stoneham pragnęła tu przyjechać z jego przyjacielem? Nagle chleb i ser wydały się mu zupełnie bez smaku. Mark Baverstock był bardzo zajęty przez cały piątek. Rano pojechał do Abbots Candover i zarezerwował na następną noc pokój dla panny Stoneham. Naturalnie istniało niebezpieczeństwo, że dziewczyna ucieknie do swojej ku¬zynki, lecz Mark był przekonany, że zdoła temu zapobiec. Zrujnowana i zhańbiona nie zaryzykuje dalszych upokorzeń w oczach szanowanej krewnej. Nie, raczej spędzi noc w „Koronie”, opłakując utraconą niewinność. Nie sądził też, by oponowała, gdy przyjedzie po nią następnego ranka. Jeśli będzie mądra, szybko nauczy się go zadowalać. Mark miał nadzieję, że do czasu powrotu z Paryża stanie się ślicznym i uległym stworzeniem, jakiego mógłby pożądać każdy mężczyzna. Wrócił do Candover Court i napisał adresowany do siebie list, pilnie wzywający go do domu. Wymagało to niejakich przemyśleń, bo z pewnością nie chciał podróżować z Oriana, która, jak się domyślał, sprzeciwi się jego planom. Zdecydował w końcu, że wyraźnie pogorszy się stan zdrowia jego ojca chrzestnego. Ponieważ Mark był znany jako główny beneficjent tego dżentelmena, jego niepokój i chęć bycia przy łóżku chorego nie będą wymagały komentarza. Zakończył list, zakleił i zaadresował na swoje nazwisko zmienionym charakterem pisma, po czym wezwał służącego.