- Jak sprawić, żeby mężczyźni pożądali jej, jak ja panią pożądam.

Chwilę się zastanawiał, jakby zamierzał znowu wdać się w sprzeczkę, po czym skinął głową i ruszyli powoli w stronę samochodu. Lily czuła, że każdy kolejny krok wymaga od rannego coraz większego wysiłku; opierał się na niej całym ciężarem ciała. Wreszcie zdołała usadowić go w fotelu pasażera, a sama usiadła za kierownicą i zapaliła silnik. Wjazd na jej posesję znajdował się zaledwie trzysta metrów od miejsca wypadku. Tu skręcili i dopiero wtedy odważyła się spojrzeć na swojego opornego towarzysza. Siedział sztywno na swoim miejscu, z wzrokiem utkwionym nieruchomo przed siebie, napięty, gotów w każdej chwili, gdyby tylko wyczuł zagrożenie, próbować ucieczki. Mocno zacisnął usta, widziała, jak walczy z bólem i słabością. Biedne dziecko, pomyślała. Rozumiała go lepiej, niż mógłby przypuszczać. Rozumiała go, ponieważ sama była nikim. Doskonale wiedziała, co oznacza nie mieć swojego miejsca na świecie, być człowiekiem skazanym na samotność. Poczuła bolesne ukłucie w piersi. Bóg wyznaczył jej wysoką, ale sprawiedliwą zapłatę za grzechy, które popełniła. Przeżywała za życia być może gorsze piekło, niż to zapisane jej po śmierci. Zacisnęła palce na kierownicy. Kąsający ból narastał, szarpał trzewia, docierał do samego jestestwa. Jej ukochana Hope. Jej zachwycająca Gloria. Jakże chciała być razem z nimi, dzielić ich życie, ich szczęście... Spędziła cały dzień, czekając, że je zobaczy, choćby na chwilę, choćby z oddali. Siedziała w samochodzie naprzeciwko wejścia do St. Charles z wzrokiem utkwionym w drzwiach hotelu. Nie po raz pierwszy, nie po raz ostatni. Tym razem cierpliwość została nagrodzona - pojawiły się obydwie. Zobaczyła ich twarze oświetlone pełnym słońcem i ogarnęła ją bezbrzeżna radość. Westchnęła, rozluźniła palce na kierownicy. Tęsknota, dręcząca, nieznośna tęsknota towarzyszyła jej dzień i noc, bez reszty wypełniała jej świat, powoli go unicestwiając. Pragnęła szczęścia dla córki, życia wolnego od piętna grzechu. Udało się - Hope miała wszystko, czego ona nie mogła mieć. Lily rozumiała, dlaczego córka odwróciła się od matki, dlaczego nie chciała utrzymywać z nią, trędowatą, żadnych kontaktów. Rozumiała też, dlaczego mała Gloria nie miała pojęcia o istnieniu babki i dlaczego nie wiedziała nic o przeszłości swojej rodziny. Do nikogo nie miała żalu. A jednak było jej żal. Sama zresztą wstydziła się swej przeszłości. Nienawidziła samej siebie, gardziła swoim życiem. Wiedziała, że zakończy je w samotności, pogrążona w smutku i pozbawiona nadziei. Zatrzymała samochód na podjeździe przed domem. - Jesteśmy na miejscu - oznajmiła zupełnie niepotrzebnie. - Zaraz pomogę ci wysiąść. - Poradzę sobie. - Dobrze. - Na wszelki wypadek podeszła do drzwiczek od strony pasażera. Zmierzył ją złym wzrokiem, ale nie powiedział słowa. Uparty, pomyślała, obserwując, jak chłopiec krzywi się boleśnie przy każdym ruchu. Hardy. Zawzięty. Silna wola tego dzieciaka napełniała ją podziwem. Mimo bólu, mimo obrażeń i strachu, odrzucał pomoc. Znała jemu podobnych, wspierała ich. Dzieciaki, które mogły polegać tylko na sobie samych. Skrzywdzone, odpychane i odrzucane przez wszystkich. Ten chłopiec od dłuższego czasu musiał być skazany na własne siły. Nie winiła go za okazywaną wrogość i podejrzliwość. Widocznie życie zdążyło nauczyć go czujności. http://www.pracowniaemg.info.pl/media/ - Ale... Oczywiście, milordzie. Przepraszam, milordzie. - O czym życzyła sobie pani ze mną porozmawiać, panno Gallant? - zapytał. Alexandra przez chwilę obserwowała powozy toczące się po głównej parkowej alei. - Poprzednie nauczycielki panny Delacroix nie były takie złe, jak pan twierdził, milordzie. - Więc uważa pani swoją obecność za zbędną? Pozwoli pani, że się nie zgodzę. Rose nie potrafiłaby teraz usidlić nawet pastucha. Przez usta panny Gallant przemknął cień uśmiechu. - Jest pańską kuzynką. Znalazłaby wielu chętnych. - Owszem. Łasych na tytuł, bogactwo lub pozycję towarzyską - stwierdził. - Nikogo, kto już je posiada. Kilka powozów skierowało się w ich stronę. Lucien zaklął w myślach i skręcił w boczną alejkę.

Podeszła bliżej. - Dziękuję za wspaniałomyślność, ale obawiam się, że pani Delacroix za nim nie przepada. - To kolejny powód, żeby go wypuścić z pokoju. Uśmiechnęła się lekko. - Powinnam pana skarcić za mówienie takich rzeczy, ale puszczę je mimo uszu, skoro Sprawdź guwernantkę. - Mam nadzieję! Zwalniając pannę Brookhollow, zupełnie pozbawiłeś mnie towarzystwa. I... Kilcairn zamknął drzwi. - O, teraz dużo lepiej. Alexandra wyprostowała się dumnie. - Milordzie, nie jestem... - Przyzwyczajona do słuchania rozkazów jak służąca - dokończył za nią, obracając się na pięcie. Pospieszył korytarzem, prowadząc Szekspira. Alexandra dogoniła go w kilku krokach. - Poza tym... - Nie podoba mi się spędzanie czasu z tą starą nietoperzycą... - Nie to zamierzałam powiedzieć. Proszę mi nie przerywać z łaski swojej.