Jada zmierzyła Montoyę pogardliwym wzrokiem.

pod cienkim prześcieradłem to jednak O1ivia? Boże, nie! Mało brakowało, a wyszedłby, ale opanował się, zacisnął pięści. Hayes skinął głową. Sanitariusz uniósł materiał. – O, cholera. – Martinez uciekła wzrokiem w bok. Hayes się skrzywił. Na widok spalonego ciała i niewidzących oczu żołądek podszedł Bentzowi do gardła. Resztki włosów otaczały twarz, poparzona niemal nie do poznania. W poczerniałych wargach bielały zęby. – To nie O1ivia – powiedział, przełykając falę żółci. Był pewien. Poczuł ulgę i wyrzuty sumienia. Dzięki Bogu, O1ivia nie cierpiała tak, jak ta biedaczka. – To Petrocelli – orzekł Hayes. – Sherry Petrocelli z naszego posterunku. O Jezu, tego się nie spodziewałem. – Był wstrząśnięty, z trudem skinął na sanitariusza, by zakrył ciało. – Wiedziałem, że znaleźli jej dokumenty, ale nie chciałem w to uwierzyć. – Otarł pot z czoła wierzchem dłoni. – Trzeba zawiadomić jej męża. Chyba ja to zrobię. – Pojadę z tobą – zaproponowała Martinez. Lękliwie spojrzała na ciało na wózku. – Co za koszmar. Mam tylko nadzieję, że już nie żyła, kiedy ten świr podpalał samochód. – Oby. – Hayes skinął głową. Po raz ostatni spojrzał na wózek. – Chodźmy stąd. Zawiozę cię do wypożyczalni, jeśli jeszcze jest otwarta, a potem przekażemy Jerry’emu Petrocelli złe wieści. – Westchnął. – Boże, jak ja tego nienawidzę. – Ja też – przyznała się Martinez. http://www.poznan-psychiatra.com.pl Bentz był zły, że nigdy wcześniej o tym nie słyszał. – I nic nie powiedziałaś po jej śmierci? Tally gwałtownie podniosła głowę, nagle zaniepokojona. – Nie. A niby dlaczego? – I wtedy do niej dotarło. – To przecież było samobójstwo, prawda? Tak wszyscy sądzili. I zostawiła list pożegnalny. – Nagle się zdenerwowała, jakby zdała sobie sprawę, że powiedziała za dużo. – Posłuchaj, naprawdę nie wiem, jakie to ma znaczenie po tylu latach. I naprawdę muszę już iść. Nie wiem nic więcej. I nie sądzę, by to ci jakoś pomogło. On także nie. Ale już coś miał. – Dzięki – powiedział i wyjął wizytówkę z portfela. Nabazgrał na odwrocie numer swojej komórki. – Na wypadek, gdyby przypomniało ci się coś jeszcze. – Wręczył jej arkusik; niemal zgniotła go w dłoni. – Oczywiście – szepnęła, choć oboje wiedzieli, że to kłamstwo.

nazwisko Bentza. – Mam zaufać tobie? Zabójcy mojego brata? – Radzę ci, bo inaczej zaciągnę cię do więzienia, i to zanim się obejrzysz. – Nie mam ci nic dopowiedzenia. – Świetnie. Załatwimy to na posterunku. – Bentz ciągnął go w stronę samochodu. Pomyślał, że poprosi o pomoc strażnika przy parkingu. Odeszli od Sydney Hall. Chłopak usiłował się wyrwać, szarpał się tak mocno, że Bentz z Sprawdź ona. Co wtedy, Bentz? Co, jeśli to naprawdę jej sobowtór, albo, co gorsza, Jennifer we własnej przeklętej osobie? Nie duch, tylko na! Ona także przyspieszyła kroku, biegła boso ku krańcowi molo, jasne nogi migały wśród fałd czerwonej sukienki. Chora noga dawała mu się we znaki, mięśnie w udzie płonęły żywym ogniem, biodro bolało, ale brnął dalej w mgłę, tam, gdzie ją widział. Prosto w ciemność, tak jak ona; gnała w mrok na końcu molo. Bentzowi brakowało powietrza, noga bolała niemiłosiernie, gdy w końcu zatrzymał się przy barierce. W końcu! Wreszcie stanie z nią twarzą w twarz! Ona jednak oparła się mocno o barierkę. Co to ma znaczyć? Bez chwili wahania wspięła się na poręcz, przeszła na drugą stronę barierki. Boże drogi, nie, nie skoczy. A może? To przecież Jennifer. Kochana, szalona Jennifer.