- O czym życzyła sobie pani ze mną porozmawiać, panno Gallant? - zapytał.

- Dokąd się wybierasz, Lucienie? - spytała Fiona. - Do Haremu Jezebel - odwarknął i zwrócił się do guwernantki: - Słyszała pani o nim? Jej twarz stężała, z oczu zniknęły wesołe iskierki. - Tak, milordzie. Mamy na pana nie czekać, jak sądzę? - Istotnie. Najbardziej znany przybytek hazardu i burdel w Londynie zapewniał dość rozrywek, żeby zadowolić każdego gościa. Lucien był równie zaskoczony, jak wszyscy, kiedy ograniczył się do gry w pikietę. Przez niecałe dwie godziny wygrał sto funtów od markiza Cookseya i nie zależało mu na tym, żeby powiększyć tę sumkę. Nie potrafił beztrosko oddać się zabawie, bo myślami tkwił przy guwernantce swojej kuzynki. Nastrój poprawił mu się trochę, dopiero kiedy postanowił, że panna Gallant zapłaci za swoje zuchwalstwo... w sposób, który on wymyśli. - Lucienie? Drgnął i podniósł wzrok znad kart. - Robert. Nie spodziewałem się ujrzeć cię tu dzisiaj. Cooksey odsunął się od stolika. - Możesz zająć moje miejsce, chłopcze - zagrzmiał. - Przez Kilcairna muszę zakończyć miły wieczór. Markiz oddalił się, a wicehrabia opadł na zwolnione krzesło. - Pokaz sztucznych ogni w Vauxhall zepsuła mgła, więc przyszedłem cię poszukać. http://www.panelepodlogowe.net.pl/media/ - Może spójrzmy jeszcze raz na te krzyżyki? Santos obszedł biurko, wyjął z szuflady sześć pudełek na biżuterię. W każdym znajdował się tandetny krzyżyk, z gatunku tych, jakie można było kupić w Dzielnicy. Santos wyjął jeden z nich. - Ten kupiłem od sprzedawcy Biblii na rogu Royal i St. Peter. - Pokazał następny. - A ten w sklepiku z pamiątkami, ten znowu na Bourbon... - Przesunął ostatni między palcami i włożył z powrotem do pudełka. - Żadnych świadków, żadnych śladów. Nic. - A co z tym dzieciakiem z St. Charles? - zapytał Jackson, raz jeszcze sięgając po zdjęcia. - Jakoś nie wierzę w jego alibi. Coś mi tu śmierdzi. Chłopak miał okazję. Chodzi do dziewczyn, często kręci się po Dzielnicy. - Nie - skrzywił się Santos. - Pamiętasz, jak wymiękł w czasie przesłuchania? To nie on. Był tak przerażony, że przyznałby się natychmiast, gdyby tylko miał coś na sumieniu. - Nie wiem. Ciągle uważam, że powi... - urwał w pół słowa. - Oho, nie oglądaj się, partnerze. Nadciągają kłopoty. Twoje kłopoty. Wbrew ostrzeżeniu Santos odwrócił się gwałtownie i ujrzał zbliżającą się ku nim Glorię. Na jej twarzy malowała się taka zaciętość, jakby przyszła żądać głowy - nie miał najmniejszych wątpliwości czyjej. Uśmiechnął się rozbawiony, ona zaś zatrzymała się przy jego biurku z wściekłym błyskiem w oku. - Jak śmiałeś? - zaczęła bez wstępów. - Jak śmiałeś przesłuchiwać moich pracowników w ten sposób? - Dzień dobry, pani St. Germaine. - Santos nie przestawał się uśmiechać. - Czemu zawdzięczamy przyjemność goszczenia pani? - Przestań się wygłupiać. - Oparła dłonie na biurku i nachyliła się ku niemu. - Zabroniłam ci rozmawiać z ludźmi z hotelu bez mojego pozwolenia. Dlaczego nie zastosowałeś się do moich instrukcji? - Pani mi zabroniła? Ja miałem się stosować do pani instrukcji? - Odsunę się trochę - mruknął Jackson. - Nie chciałbym oberwać.

- Ponieważ po śmierci rodziców musiałam przejąć wszystkie obowiązki matki. Zastępowałam matkę Cassie i prowadziłam dom dwóm mężczyznom, sama nie mając męża. Oni zajmowali się własnym życiem, a ode mnie oczekiwali, że zostanę w domu i ze wszystkim sobie poradzę tak, jakbym ja nie straciła rodziców w katastrofie! - Klara wstała wzburzona i przeszła kilka kroków. - Byłam młoda, pragnęłam wolności. Chciałam, by ktoś obdarzył mnie uwagą i zobaczył, że tonę. Straciłam szansę na normalne życie, a zamiast tego zaczęłam żyć życiem własnej matki. Łzy stanęły jej w oczach. Przez tyle lat nosiła w sobie żal do rodzeństwa. Był tak wielki, że pozwolił usunąć z myśli braci i siostrę i zająć się wyłącznie własną karierą. Dopiero kiedy pokochała Bryce'a i jego córeczkę, wróciły do niej uczucia rodzinne. Nie wiedziała, jak sobie z tym poradzić. - Nie obwiniaj się - rzekł Bryce. - Twoje rodzeństwo też ponosi część odpowiedzialności. - Ale to ja odeszłam. - Jednak oni, świadomie lub nie, skłonili cię do tego. Rozumiem cię - Bryce podszedł do niej i popatrzył w oczy. - Naprawdę? Sprawdź Jeśli nie masz mi nic do powiedzenia, milcz. Gdy ojciec przeszył go wzrokiem, poczuł się jak pięciolatek, który znowu zmoczył łóżko. Po chwili diuk wlepił wzrok w poranną gazetę. Na pewno wstał przed świtem i wezwał swoich londyńskich doradców, agentów i księgowych na pierwsze zebranie w sezonie. Ten człowiek chyba nigdy nie spał, a nawet kiedy na krótko zamykał oczy, zawsze wiedział, co się dzieje. Dlatego Virgil zwlókł się z łóżka i zjawił w Retting House, nim ktoś inny przyniósł wieść. - Tym razem nie chodzi mi o pieniądze, ojcze. Czy zawsze musisz mnie posądzać o złe rzeczy? - Nie dajesz powodów, żebym cię chwalił. - Teraz mi podziękujesz... W drzwiach stanął kamerdyner.