- Jutro też jest dzień - powiedziała ciepło. - Pochyl się nade mną... - Chcesz mnie jeszcze gdzieś zabrać - spytał zdumiony Mały Książę. - Nie - odparła Róża uśmiechniętym szeptem. - Chcę ci powiedzieć coś ważnego... Mały Książę pochylił się nad Różą, a ona, lekko zakołysawszy łodygą, musnęła płatkami usta Małego Księcia. Sprawiła przez to, że Mały Książę uśmiechnął się, a to właśnie było jej celem. Mały Książę jednak wciąż czekał na to, co obiecała mu powiedzieć. - Właśnie powiedziałam ci to, co chciałam - rzekła Róża, widząc oczekiwanie na twarzy Małego Księcia. - Nic nie usłyszałem - powiedział zakłopotany Mały Książę sądząc, że Róża coś szepnęła, a on tego nie usłyszał. - Bo słuchałeś tylko uszami - przekomarzała się Róża. - Powiedziałam ci właśnie, iż najpiękniejsze w pocałunku jest to, że zawiera w sobie obietnicę następnego... Tak jak zachód słońca zawiera w sobie obietnicę następnego dnia. Jutro też jest dzień i wcale nie musi być smutny... - Lis miał rację, ale chyba nie powiedział mi wszystkiego - Mały Książę rozpogodził się i troskliwie głaskał listki Róży. - Nie można kogoś oswoić raz na zawsze. Żeby być naprawdę przyjacielem, trzeba wciąż się wzajemnie oswajać. Codziennie. To jest trudne... - Tak, to jest trudne. Ale warto... Pieczołowite czyszczenie niewielkich wulkanów należało do ulubionych obowiązków Małego Księcia. I choć były tylko trzy wulkany, z tego jeden wygasły, Mały Książę poświęcał tej pracy wiele czasu. Lubił swoje wulkany nie tylko dlatego, że ogrzewały planetę i były przydatne do podgrzewania posiłków. Był przywiązany do wulkanów również i z tego powodu, iż bardzo upiększały krajobraz jego planety. Chętnie I często wspólnie z Różą oglądał, jak słońce chowa się w dolinie między Wulkanami lub jak świtem wznosi się między nimi. http://www.onkolog-szczecin.pl Widząc ogromne zawstydzenie Róży, Mały Książę pochylił się i złożył na jej płatkach długi delikatny pocałunek. Później cicho odszedł na bok i bardzo dokładnie sprawdził, czy gdzieś na planecie nie znajdują się jakieś gąsienice. Kiedy podszedł do Róży, by ją przykryć na noc kloszem, wydała mu się wyjątkowo piękna. I wyjątkowo mu bliska. Chciał jej to okazać, ale nie wiedział jak. Pochylił się więc, by pocałować ją na dobranoc, kiedy nieoczekiwanie usłyszał: - Motyle nie umieją troszczyć się o kwiaty, nie umieją podlewać róż ani przykryć kloszem... Cieszę się, że mam ciebie... Tego wieczoru więcej nie rozmawiali. Razem podziwiali w milczeniu zachód słońca... Następnego ranka Róża krócej niż zwykle zajmowała się sobą. Widać było, że bardzo pragnie coś powiedzieć, lecz wciąż się czuje zawstydzona. Poza tym zjawiły się wędrowne ptaki. Przylot wędrownych ptaków na planetę Małego Księcia nie był czymś wyjątkowym. Ale też nie były to jakieś regularne odwiedziny. Niekiedy zjawiały się rzadko, a czasem bardzo często składały swą przelotną, niezapowiedzianą wizytę.
- Uda się, zobaczysz - powiedział Mark żarliwie. - Bę¬dzie ci tam dobrze. - Ciekawe, jak długo. - Zostaniesz, ile zechcesz. Nawet na zawsze. - A jeśli mi się nie spodoba, to co? Gdy Henry znajdzie się w Broitenburgu, już go stamtąd nie wypuścisz. – Tammy nawet nie kryła goryczy i nieufności. Mark zastanawiał się, wciąż gładząc wierzch jej dłoni. Następnie obrócił je wnętrzem do góry i przeciągnął palcem po linii życia, jakby potrafił czytać z rąk. Czy potrafił także odczytać, co zaczynała odczuwać pod wpływem jego dotyku? Sprawdź Jednak w tej chwili nie miał pojęcia, co się z nim dzieje. Targały nim namiętności, których nie rozpoznawał. Miał wrażenie, jakby grunt usuwał mu się spod nóg, a cały do-tychczasowy świat walił się w gruzy. I nic już nie było pew¬ne, oprócz tego, że trzyma Tammy w ramionach, a ona pod¬daje się chętnie, jej piersi przylegają do jego torsu, jej usta rozchylają się jak płatki róży... Ta kobieta była jego połową - jego brakującą połową. Do tej pory nie miał o tym pojęcia, ale teraz stało się dla niego zupełnie jasne, że sam nie stanowił całości, dopiero z nią... Ta świadomość odmieniała wszystko. Tammy doświadczała czegoś równie zdumiewającego. Nie mogłaby przestać z zapamiętaniem całować Marka, na¬wet gdyby chciała - a wcale nie chciała. Jak mogłaby chcieć, skoro nagle wydało się jej to najnaturalniejszą rzeczą pod słońcem? Rozsądek mówił co innego, lecz Tammy nie słyszała już jego głosu, porwana w wir szalonych emocji. Miała wrażenie, że wkracza w nowe życie, którego źródło ukryte jest w ciele Marka. Nagle przypomniał się jej werset z Szekspira: I tak mam odejść bez zaspokojenia? Zaspokojenie... Tak, to się musi stać, pomyślała w oszo¬łomieniu. Nieważne, co będzie potem. Nieważne, czy w ogóle będzie jakieś potem. Otwierał się przed nią świat zmysłowych doznań, dotąd nieznany. I chciała tam wejść właśnie z nim, choć nazywano go kobieciarzem, choć ją ostrzegano... Nie miała złudzeń. Rano nie będzie jej całował w ten sposób, nie przygarnie jej do siebie tak chciwie. Rano nie będzie już nic od niej chciał, a ona nie będzie mogła rościć sobie do niego żadnych praw. Wiedziała to doskonale i nie dbała o to zupełnie. Rano oznaczało perspektywę smutnej, przeraźliwie pu¬stej przyszłości, ale teraz... Teraz było teraz. Mark trzyma¬jący ją w ramionach. Jego wargi na jej ustach. Dotyk jego ciała. Ogień w jej żyłach. Tak, teraz, na tych krótkich kilka chwil, ten mężczyzna był jej domem, jej miejscem na ziemi. - Mark... - wyszeptała pomiędzy pocałunkami. W jej głosie brzmiała bezmierna czułość. Jej szept wy¬dawał się Markowi pieszczotą, niewypowiedzianie słodką i obiecującą. Zrozumiał, że Tammy nie prowadzi z nim żadnej gry, a jej reakcje nie są obliczone na wywołanie odpo¬wiedniego efektu, ale są najzupełniej szczere. Kobiety, z którymi spotykał się do tej pory, wiedziały doskonale, jakie zasady rządzą układem. Jemu zależało na atrakcyjnej i eleganckiej partnerce, im na statusie przyja¬ciółki księcia. Gdy zaczynały sobie zbyt dużo wyobrażać, Mark wycofywał się, lecz nigdy nie oznaczało to złamania czyjegoś serca. To były doświadczone, światowe kobiety, nieskłonne do sentymentów. Tym razem miał do czynienia z osobą zupełnie innego pokroju. Zatopił spojrzenie w błyszczących oczach Tammy i wyczytał w nich coś, czego nigdy dotąd nie widział - bez-brzeżną tkliwość i absolutne przyzwolenie na... Gdyby teraz z triumfem zwycięzcy chwycił ją na ręce i zaniósł do sypialni, oddałaby mu się z radością. Nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości. Na jej rozchylonych wargach błąkał się rozmarzony uśmiech, a w jej wzroku widniało zaproszenie i oczekiwanie. Oczekiwanie na co? Na wyznania, uczucia, obietnice? Nie. Jedynie na to, co on zechce jej dać, nawet jeśli to będzie tylko jedna noc. Należała do niego - tak długo, jak on zechce. Mówiła mu to bez słów, samym wyrazem twarzy, a Mark doskonale ten przekaz rozumiał. Gdyby tylko chciał, mógł ją wziąć...