przestał, chociaż od czasu do czasu nie bez ostentacji unosił brew. Wysłuchawszy wszystkiego do końca, pomilczał chwilę, pokiwał głową i, jak się zdaje, doskonale zrozumiał „dwoistość” powodów stojących za nieoczekiwaną decyzją protektora. Uśmiechnął się pulchnymi wargami, od czego na rumianych policzkach utworzyły się urocze dołeczki, i z zachwytem rozłożył ręce. – No i chytrus z naszego biskupa Autun: od jednego zamachu dwóch zbójców do piachu. Chce wasza przewielebność znać moje zdanie na temat tych tajemnic? Ja sobie myślę, że... – „Ja” to u nas, w Rosji, ostatnia litera alfabetu – przerwał chłopakowi przewielebny, któremu porównanie z Talleyrandem spodobało się jeszcze mniej niż mianowanie go wielkim inkwizytorem. – Za to az po cerkiewnemu też znaczy, „ja” i w alfabecie stoi na pierwszym miejscu – chwacko odgryzł się Lentoczkin. Mitrofaniusz zachmurzył się, dając wesołkowi poznać, że posuwa się już za daleko. Przeżegnał młodzieńca i powiedział cicho: – Jedź. I niech cię Bóg ma w swej opiece. Część pierwsza WYPRAWY NA KANAAN Wyprawa pierwsza Przygody prześmiewcy Aleksy Stiepanowicz nie zbierał się długo do drogi i już na drugi dzień po rozmowie z http://www.olejekkokosowy.net.pl Wycieczkę zorganizowano tak, żeby zademonstrować nowoararacką gościnność i serdeczność, rozciągające się nie tylko na obszar archipelagu, ale i na statek, noszący imię świętego założyciela klasztoru. O farwaterze, sterowaniu parowcem i nieprzewidywalnych obyczajach modrojeziornych wiatrów opowiadał zastępca kapitana, poczciwie wyglądający mnich w muchajerowej skufii, jednakże panią Lisicyna znacznie bardziej zainteresował kapitan, brat Jonasz – czerwonomordy, gęstobrody rozbójnik w brezentowym kapeluszu rybackim, samotnie stojący u steru i pod tym pozorem w ogóle niepatrzący na pasażerów. Malowniczy osobnik, chociaż jak inni marynarze ubrany w habit, zupełnie nie przypominał czerńca, toteż Polina Andriejewna nie wytrzymała, podeszła do niego bliżej i zapytała: – Powiedz mi, święty ojcze, a czy dawno odbyłeś zakonne postrzyżyny? Potężny chłop spojrzał na nią z góry, pomilczał chwilę – a może się odczepi?
– Bez względu na wiek? – zapytał łagodnie Quincy. Wciąż patrzył na Rainie. Po chwili oboje zmieszani wlepili wzrok w sałatkę. – Pewnie – powiedział Sanders. – Jeśli kogoś stać na taki czyn, powinno go być też stać na poniesienie kary. Quincy wzruszył ramionami. Najwyraźniej miał na ten temat inne zdanie. Nadział na widelec następny kęs i zaskoczył Rainie i Sandersa swoją odpowiedzią. Sprawdź zdecydujesz. – Kiedy się zdecyduję na co? Quincy odwrócił się. Wciąż trzymał dłoń Mandy, ale patrzył na byłą żonę. Na jej twarzy malowało się autentyczne zdziwienie. Poczuł skurcz w żołądku. Gdzieś w środku zalewała go fala zimna. – Dzwonił ktoś ze szpitala. Postanowiłaś odłączyć aparaturę podtrzymującą. .. – Ależ skąd! – Bethie... – Czy to jakaś nowa sztuczka, Pierce? Myślisz, że mały melodramat skłoni mnie do zmiany zdania? Nic z tego. Nie zabiję własnej córki dla twojej wygody. – Bethie... – Zamilkł. Jego żona najwyraźniej nie miała pojęcia, o czym mówił. Nabrano go, a on dał się złapać w pułapkę jak mysz. O Boże, Rainie.