Anglii.

W końcu rzucił ją na coś miękkiego i wygodnego. Leżała chwilę bez ruchu, nasłuchując. Nagle wskoczył na nią Szekspir i próbował polizać jej twarz przez gruby materiał. Na pół uduszona i wściekła zerwała z siebie szmatę i usiadła. Odgarnęła potargane włosy z twarzy i zobaczyła swojego porywacza. - Lucien! - krzyknęła. - Na litość boską, co ty... - Uprowadziłem cię - oznajmił spokojnie. - I twojego pieska również. Gdy wstała, cofnął się przezornie. - Nie! Zmierzyła wzrokiem Vincenta i Thompkinsona, a następnie wróciła spojrzeniem do Kilcairna. - Owszem. I wrzaski nic ci nie pomogą. - To niedorzeczne! Ruszyła do najbliższych drzwi, ale zastąpił jej drogę. - Może sytuacja wydaje się trochę dziwna, ale mówię całkiem poważnie. - Gdzie ja jestem? - W mojej piwnicy win. Zapasowej, żeby być dokładnym. - W piwnicy win. Oczywiście. - Odwróciła się twarzą do niego. W jej oczach oprócz gniewu malowało się zaskoczenie. - Łoże z baldachimem? To... - Ze złotego pokoju. Wiedziałem, że ci się podoba. - W porządku. - Skrzyżowała ramiona na piersi. - A czy mogę się dowiedzieć, http://www.mojabudowa.biz.pl Owszem, zastanowiła się. Pragnęła tego samego, co w zeszłym roku, tego samego, czego życzyła sobie na każde urodziny. Żeby mama ją kochała. - Nie, nie zastanowiłam się - mruknęła. - Nic nie szkodzi. - Philip położył jej rękę na zaciśniętej dłoni. - Ja coś już upatrzyłem, w sam raz na ósme urodziny mojego skarbu. Nie doczekawszy się odpowiedzi, uścisnął małą łapkę. - Chodź, przejdziemy się po hotelu przed powrotem do domu. - Dobrze - bąknęła przez łzy. Z początku była tak osowiała, że nie cieszył jej zwykły rytuał, ale stopniowo rozchmurzyła się, ulegając magii St. Charles. Była znów szczęśliwa, że przemierza hotelowe sale u boku ojca. Tata ją kochał, tego była pewna, obydwoje też kochali to miejsce. Tutaj mama nie mogła zrobić jej nic złego. Kiedy obeszli już wszystkie piętra i upewnili się, że wszystko jest w idealnym porządku, Philip wezwał windę - inspekcja dobiegła końca. - Najważniejsza jest frekwencja - powiedział, gdy wsiadali do pustej kabiny. - Hotel powinien być zawsze pełen gości. Puste pokoje to stracone pieniądze, tym bardziej że personel musi utrzymywać zawsze ten sam standard, czy mamy dwudziestu gości, czy dwustu, rozumiesz? Skinęła głową, a ojciec mówił dalej: - Musisz być dobrą właścicielką, przede wszystkim dbać o potrzeby gości, dopiero potem o własne interesy i własne przyjemności. Nigdy nie rozdawaj za darmo tego, co możesz sprzedać. Nie urządzaj kosztownych bankietów dla przyjaciół, nie faworyzuj łudzi, których lubisz. Napatrzyłem się na hotelarzy, którzy tak postępując, wpadali w tarapaty i bankrutowali. Pilnuj, żebyś nigdy nie znalazła się w sytuacji, w której przyjdzie ci sprzedać St. Charles. To miejsce należy do rodziny, zawsze o nie dbaliśmy, zawsze było dla nas najważniejsze. Zawsze. - Nie zniosłabym, gdybyśmy kiedyś musieli sprzedać St. Charles - powiedziała cicho, podnosząc główkę. - Bardzo kocham nasz hotel.

odpłynęła jej z twarzy. - Kim pan jest? - zapytał hrabia ostrym tonem. Czyżby w jego głosie brzmiała zazdrość? Śmieszne. Lucien Balfour nie miał powodu być o nią zazdrosnym. Wpatrywała się w ciemność, rozświetlaną kolorowymi błyskami, i próbowała odzyskać panowanie nad sobą. - Lord Virgil Retting. Nie przedstawisz mnie, Alexandro? Sprawdź Ale Lily się nie obudziła. Ani po wyjściu Santosa, ani przez następnych sześć godzin. Przez cały ten czas Gloria nie odchodziła od jej łóżka, tyle tylko, żeby zadzwonić do hotelu i kupić sobie coś do picia w automacie na korytarzu. Nie darowałaby sobie, gdyby babcia się obudziła, a jej by przy niej nie było. Santos właściwie też nie opuszczał szpitalnej sali. Trwali razem, jeszcze niedawno wrodzy sobie, a teraz skazani na siebie we wzajemnym wspieraniu się na duchu. W pewnym momencie Lily poruszyła się wreszcie, stęknęła. Santos natychmiast zerwał się z krzesła. - Lily? Lily... - Ujął jej dłoń. - To ja, Santos. Otworzyła powieki, chciała coś powiedzieć, ale nie była w stanie. Gloria patrzyła na nią w napięciu. Bała się. Bała się, że ta kobieta, którą tak bardzo chciała teraz poznać, odrzuci ją. Jak kiedyś odrzuciła ją matka. - Lily... - Santos przemówił łagodnie. - Przyszedł ktoś do ciebie. Masz gościa. Gloria podeszła do wezgłowia łóżka. Dojrzała w oczach babki nadzieję, przebłysk świadomości. - Glo... ria? - Tak, to ja. - Nachyliła się bliżej. - Witaj, babciu. Lily spojrzała na Santosa, jakby szukała w jego oczach potwierdzenia. Uśmiechnął się na znak, że tak, że wzrok jej nie myli. - Tak... długo... czekałam. - Ja też, babciu. I cieszę się, że tu jestem. Lily otworzyła usta, znów chciała coś powiedzieć i znów nie zdołała wydobyć słowa. Santos podał jej szklankę z wodą, przełknęła odrobinę.