- Znajdę pracę w mieście, w ogrodzie botanicznym. - A co z Henrym? - Oddam go do żłobka. - I to ma być odpowiednia opieka? Nie zgadzam się! Nie widzisz, że najlepsze warunki miałby, mieszkając razem z tobą w Broitenburgu? Nie widzisz, że tak byłoby najlepiej dla nas wszystkich? - Nim zdążyła się zorientować, ujął jej dłonie i uścisnął je mocno, jakby pragnął przelać w nią choć część swojego zapału. - Oddam wszystkie okoliczne lasy pod twoją opiekę, zapłacę ci kilka razy tyle, ile zara¬biasz teraz. Wybierzesz sobie kogoś do pomocy nad Hen¬rym, zamieszkasz w zamku, wszystko na mój koszt. - Ja miałabym mieszkać w zamku? - powtórzyła z nie¬dowierzaniem. - Oczywiście! - To przecież absurd. - Popatrzyła na swoje dłonie, któ¬rych Mark wciąż nie wypuszczał ze swoich rąk. Od ciężkiej fizycznej pracy stały się szorstkie i zniszczone, widniały na nich dawne i świeże zadrapania. Jego wzrok również powędrował w tym kierunku. Rozluźnił uścisk i zaczął delikatnie wodzić palcem po niebie¬skich żyłach - od palców po nadgarstek. I znowu. I znowu. Ten dotyk był tak subtelny, że aż hipnotyzujący. Tammy miała wrażenie, jakby ktoś rzucał na nią czar. Podobnie mu¬siał czuć się Kopciuszek, gdy dobra matka chrzestna skinęła nad nim różdżką... - Uda się, zobaczysz - powiedział Mark żarliwie. - Bę¬dzie ci tam dobrze. - Ciekawe, jak długo. - Zostaniesz, ile zechcesz. Nawet na zawsze. - A jeśli mi się nie spodoba, to co? Gdy Henry znajdzie się w Broitenburgu, już go stamtąd nie wypuścisz. – Tammy nawet nie kryła goryczy i nieufności. Mark zastanawiał się, wciąż gładząc wierzch jej dłoni. Następnie obrócił je wnętrzem do góry i przeciągnął palcem po linii życia, jakby potrafił czytać z rąk. Czy potrafił także odczytać, co zaczynała odczuwać pod wpływem jego dotyku? - Zawrzyjmy umowę - zaproponował w końcu. - Ku¬pię wam obojgu bilety powrotne i dam ci je. Jeśli nie zdołam cię uszczęśliwić, zabierzesz Henry'ego i przylecisz tu z nim z powrotem. Jeśli nie zdoła jej uszczęśliwić? A cóż to za dziwna obietnica? - W Broitenburgu będziesz miał za sobą prawo twoje¬go państwa. Mogę mieć i bilety, i twoje ustne zapewnienia, a i tak nie zdołam wyrwać stamtąd Henry'ego, jeśli tak zde-cydujesz. - Zdawała sobie sprawę, że nie było to taktowne, ale walczyła o przyszłość siostrzeńca, nie mogła sobie po¬zwolić na żadną nieostrożność. http://www.merino-shoes.pl Mówił o pocałunku czy o wyjeździe? Na pewno o tym drugim. Pocałunek nie miał tu nic do rzeczy. Czy aby na pewno? Znowu nie wiedziała, co myśleć. Dotyk palców Marka na jej twarzy kompletnie wytrącił ją z równowagi. Nie przy¬wykła do czułości. Lepiej, żeby sobie wreszcie poszedł i zostawił ją sa¬mą. W przeciwnym razie ulegnie pokusie, wtuli się w jego ramiona i... skończy jak Lara. Ta myśl natychmiast ją otrzeźwiła. - Nie przepraszaj, to nie twoja wina - odparła szorstko i odsunęła się. - Idź już, muszę się położyć. I nie całuj mnie więcej. Niespodziewanie uśmiechnął się. - A to dlaczego? - Bo nie chcę. - Na pewno? - Uśmiechnął się jeszcze szerzej. Co za bezczelny typ! A zaledwie przed chwilą był taki czuły i delikatny. Wystarczyło, że przez moment mu się nie przeciwstawiała, a już traktował ją z góry. Ale to się zaraz skończy... - Tak! - rzuciła twardo, uniosła dumnie głowę, zdecydowanym krokiem podeszła do drzwi i otworzyła je na oścież. - Wyjdziesz wreszcie, czy mam zawołać strażników? - Już mnie nie ma - odparł, nie przestając się uśmie¬chać. Gdy przechodził obok niej, przystanął i znowu deli¬katnie dotknął jej policzka. - Przykro mi, że musiałem cię zasmucić złymi wieściami - szepnął i zajrzał jej głęboko w oczy. Serce w niej zamarło. - Śpij dobrze. Jutro zaczy¬namy nowe życie.
- Sądzi pan, że będzie miało dla niego znaczenie, jak wyglądam? Że oceni mnie po zakurzonym ubraniu? - No... Raczej nie. - To na co pan czeka? Pochwyciła nieufne spojrzenie portiera. Najchętniej ka¬załby jej się stąd zabierać. Wyglądała na taką, co tylko spra¬wia eleganckim gościom kłopoty. - Proszę się nie obawiać, nie zamierzam obrabować Jego Wysokości - oznajmiła mu. - Przyjechałam się z kimś zo¬baczyć. Z kimś bardzo ważnym. Z podniesioną głową weszła do środka, a księciu nie po¬zostało nic innego, jak podążyć za nią. Sprawdź - A może po prostu wyjdź i zostaw mnie w spokoju? - zaproponowała. - To by natychmiast rozwiązało wszelkie problemy. - Nie, to by nie rozwiązało niczego... - odparł z głę¬bokim namysłem, wpatrując się w jej twarz. Spuściła wzrok. Bezpieczniej będzie nie patrzeć na niego. Nie z tak bliska. Wbiła spojrzenie w kołnierzyk jego koszuli. Kołnierzyk był rozpięty, widać było opaloną skórę... Mark puścił ją i cofnął się. - Co twoja siostra napisała w tym liście? Tammy zaczęła masować bolące nadgarstki. Naprawdę trzymał ją bardzo mocno. - To prywatny list, nie będę ci powtarzać jego treści - odparła z irytacją. - Jak mam odeprzeć twoje zarzuty, jeśli nie wiem do¬kładnie, na jakiej podstawie oskarżasz moją rodzinę o spo¬wodowanie śmierci Lary? - naciskał. Nie znalazła na to odpowiedzi. Na szczęście w tym mo¬mencie rozległo się głośne pukanie do drzwi. - Proszę pani, czy wszystko w porządku? – Usłyszeli tubalny głos. - Zgłoszono nam, że ma pani kłopoty. Tammy obrzuciła zaniepokojonego Marka triumfalnym spojrzeniem i szybko otworzyła drzwi. Za nimi stało dwóch postawnych strażników. Ich spojrzenia powędrowały w stro¬nę Marka. - Czy ten mężczyzna panią napastuje?