Mówił, że musi to dzieło poznać, bo napisał je jego przyjaciel, niejaki Byron. Może zanadto

Gdy tylko to zrobiła, natychmiast zgasił jej świecę. Becky cofnęła się raptownie. Nieznajomy schwycił ją jednak za łokieć i wskazał ku drzwiom, mówiąc znów coś, czego nie rozumiała. Domyśliła się, że nakazuje jej ciszę. Usłyszała w oddali męskie głosy. Kozacy! Instynktownie odgadła, że Rosjanin pyta, gdzie mogliby się ukryć. Musieli uciekać. Złapała go za rękaw i pociągnęła za sobą. Głosy Kozaków słychać było coraz bliżej. Rozejrzała się wokoło. Mogła co prawda ukryć nieznajomego w sekretnym przejściu, gdy jednak próbowała ruszyć ku domowi, obcy pokręcił głową. Wciągnęła go więc pomiędzy drzewa. Osłabły i bosy Rosjanin zaraz potknął się o korzenie. Kozacy wiedzieli już widocznie, że domek odźwiernego opustoszał, bo słyszała coraz głośniejsze nawoływania. Wraz z Rosjaninem biegła najszybciej, jak mogła, przez kolczaste zarośla. Gdy dotarli do wrzosowiska, przyspieszyli. Nie na długo, bo Rosjanin opadał z sił. - Niech pan jeszcze trochę wytrzyma! Proszę! Znam okolice jak własną kieszeń! Zdawał się rozumieć, o co chodzi, ale na pozbawionych drzew wrzosowiskach Kozacy **Aidez - moi, s'il mus plait, mademoiselle (franc.) - Proszę mi pomóc, panienko. ***Nom, non! Je suis Russe (franc.) - Nie, nie, jestem Rosjaninem. ****Non! Je suis de Russie! (franc.) - Nie, jestem z Rosji. ujrzeli ich bez trudu. Becky krzyknęła, gdy kule zaczęły świstać wokół nich. Kozacy wezwali widocznie Michaiła, bo wkrótce usłyszała, jak wykrzykiwał po rosyjsku rozkazy, a wreszcie dobiegł ją jego wściekły krzyk: - Rebecca! Wracaj! Rosjanin wydał nagle zduszony jęk i padł na ziemię. Kula trafiła http://www.maxstrans.com.pl/media/ - No, no, nie ma się czego bać - wtrącił łagodnie trzeci. Jego rysy przywodziły na myśl lwa, miał kręcone ciemnorude włosy. - Oni są jedynie uprzejmi! - Nie widzicie, hultaje, że się was przestraszyła? Odsuńcie się! Dopiero teraz Becky spostrzegła, że nieco z tyłu stoi czwarty mężczyzna. Na tle srebrzystych strug deszczu wyglądał niczym złotowłosy anioł. Upadły anioł. Aż jej dech zaparło na jego widok. Nigdy jeszcze nie widziała kogoś równie przystojnego. Ubrany w wytworny ciemny strój, wspierał się ramieniem o kolumnę. Stał z daleka od kompanów, jakby im nie ufał, albo po prostu miał ich za niewartych uwagi. Błękitne jak niebo oczy przyciągały ją nieodparcie. Wysoki, smukły, atletycznej budowy, mimo pozorów znużenia emanował energią. Ostro zarysowany podbródek i pięknie rzeźbione rysy stanowiły wzór męskiej urody. Chyba jeszcze spała, bo niemal spodziewała się ujrzeć u jego ramion wielkie skrzydła. No tak, przecież diabeł był wcześniej najpotężniejszym z aniołów!

spragnionych miłości pań z towarzystwa, które spędzoną z nim noc uznałyby za najlepszą w sezonie. Może... Tyle że znudziło mu się przyprawianie rogów ich mężom, a sama myśl o rozpuście z ulicznicą groziła nawrotem złego nastroju. Nigdy by się do tego nie przyznał, lecz nierządnice przejadły mu się od czasu lukratywnej umowy, zawartej kilka miesięcy temu z lady Campion. Z rozbawieniem Sprawdź - Będzie zajęta z Marissa do dziesiątej - wtrącił szybko. Och, miała taką ochotę pojeździć! Wyrwać dla siebie godzinę wolności, poruszać się, pobyć na powietrzu! - Obiecałam, że pojadę z Alice do Centrum Sztuki. O jedenastej ma tam spotkanie. - Jeśli ruszymy skoro świt, na pewno wrócimy na czas - przekonywał. Nie chciał stracić okazji, na którą czekał tak długo. Widział, że Bella się waha, więc postanowił kuć żelazo póki gorące: - Daj się namówić! Przysięgam, Cordina jest najpiękniejsza właśnie o poranku. - A więc dobrze. Podjęła tę decyzję pod wpływem impulsu, ale szybko dała sobie rozgrzeszenie. Żyje w ciągłym stresie, więc potrzebuje odpoczynku. Godzina konnej jazdy na pewno dobrze jej zrobi. Czuła, że już za kilka dni stanie twarzą w twarz z Blaqiem. Albo zginie. ROZDZIAŁ SZÓSTY Nie okłamał jej. Bella od dawna uważała, że Cordina jest wyjątkowo malownicza, jednak to, co zobaczyła wczesnym rankiem, przeszło jej najśmielsze oczekiwania. W różowym świetle wschodzącego słońca ta cudowna kraina wyglądała jak młoda dziewczyna szykująca się na pierwszy bal. Barwy były świeże i soczyste, powietrze rześkie i wonne, a niebo lazurowe. Siedząc na grzbiecie swego konia, popatrywała na Drakulę z mieszaniną zazdrości i obawy. W stajniach jej ojca hodowano jedne z najlepszych wierzchowców na całych Wyspach Brytyjskich, jednak żaden z nich nie mógł się równać z karym ogierem Edwarda. Wspaniałe zwierzę musiało być piekielnie szybkie i narowiste. Tego zaś ranka było wyraźnie nie w humorze. - Taki koń na pewno ma swój rozum - stwierdziła, kiwając w zamyśleniu głową. - Oczywiście! - Edward zwinie wskoczył na siodło i pewną ręką uspokoił wierzchowca, który nerwowo przestępował z nogi na nogę.