Osobliwy zapach, który wszędzie tu się unosił, był zapachem słonej

wszystkie te pokoje się przydadzą. Kupili dom, dbając o bezpieczeństwo dziecka, ogrodzili podwórko - i nie zwlekając, wprowadzili się. Milla była szczęśliwa. Choć długo miała wątpliwości, gdy wreszcie się pobrali - prawie rok po pierwszych oświadczynach - znalazła wielkie szczęście. Patrzenie na męża zajmującego się dziećmi było dla niej źródłem nieustannej radości. Najpierw podchodził do Linnei ostrożnie, niczym do bomby zegarowej - ale wkrótce, dzięki własnemu zacięciu i an43 459 uporowi, nauczył się zmieniania pieluch i wszystkich innych tajników pielęgnacji niemowlęcia. Nieco gorzej było z wychowaniem i dyscypliną. Diaz nie do końca pojmował zawiłości tych dziedzin. Tłumaczył Milli zmieszany, ale śmiertelnie poważny, że dzieci płaczą, kiedy je karci, więc musiał przestać to robić. Sytuacja musiała być jednak naprawdę krytyczna, żeby Diaz stał się surowy czy srogi. Skutkowało to tym, że cała trójka dzieciaków - autentycznie zszokowana, gdy tata choć trochę podniósł głos -natychmiast robiła http://www.kardiologkielce.info.pl wyciągając pager i patrząc na wyświetlacz. - Szpital. Przepraszam was na chwilę, wyjdę i zadzwonię do nich. Łapiąc komórkę, prawie wybiegła głównym wejściem. - Dla lekarza niespodziewany telefon nigdy nie oznacza nic dobrego - powiedział True. Jego dłoń znów spoczywała na oparciu krzesła Milli, a kciuk niby przypadkiem otarł się o jej ramię. Dopiero po chwili cofnął rękę; a może bawił się z nią i nie chciał dawać pretekstu do odsunięcia się. Rip milczał, zaciskając usta. Nie odpowiedział na komentarz Gallaghera. Milla wolała już sama coś powiedzieć, niż siedzieć w ciszy aż do powrotu Susanny - Masz dla mnie jakieś nowe informacje? - spytała. Gdyby tego nie zrobiła, True mógłby coś podejrzewać.

przyglądając się każdemu detalowi twarzy syna. - Nie wierzyłem, że kiedykolwiek go odnajdziesz - powiedział cicho, jakby do siebie. - Myślałem, że marnujesz sobie życie dla beznadziejnej sprawy - Nie mogłam tego rzucić - słowa były proste, ale do bólu prawdziwe. Sprawdź Baxterowi, który koordynował działania tak, by żaden skrawek terenu nie pozostał nieprzeszukany. Ludzie Baxtera, pewni siebie zawodowcy, dowodzili poszukiwaniami w poszczególnych sektorach. - Milla! - ukłonił się jej lekko Baxter, gdy się zbliżyli. - Cieszę się, że wasza grupa dotarła. Czekali tak długo z telefonem do nas, że dzieciak mógł odejść już spory kawałek od domu. Wcześniej Max podobno chciał iść do babci, ale matka nie zgodziła się, bo był chory. Chłopiec bardzo się zezłościł. - Gdzie mieszka babcia? - Kilka kilometrów stąd. Według matki dzieciak zna drogę, dlatego koncentrujemy nasze wysiłki na tym właśnie odcinku. - Którymi drzwiami wyszedł? - spytał Diaz trzymający się za plecami Milli.