- Jest czysty. Ma murowane alibi. - Uśmiechnął się kącikiem ust. Czuł, że wygrał tę rundę. - Pomyślałem, że chciałaby to pani usłyszeć.

- Prosiłeś mnie kiedyś o przysługę... - Tak. Czego się dowiedziałeś? - Nie ma żadnych danych na temat Klary Stuart. Sprawdzałem na wiele sposobów i niczego się nie dowiedziałem. Bryce zmarszczył czoło. Wiedział, iż Steve miał dostęp nawet do danych FBI oraz Interpolu. - Co to oznacza? - Że Klara Stuart nie istnieje. - Próbowałeś sprawdzać samo imię? - Tak. Nosi je około piętnastu milionów kobiet. Chciałbyś, żebym przejrzał ich dane? - Nie, i tak zrobiłeś mi uprzejmość. - Słuchaj, nie wiem, kim ona dla ciebie jest, lecz na twoim miejscu zadałbym jej wiele pytań. - Na pewno tak uczynię. Bryce pożegnał się i odłożył słuchawkę. - Wychodzę na resztę dnia - rzucił sekretarce, postanowiwszy, iż musi znaleźć Klarę i dowiedzieć się od niej wszystkiego. Zastał ją w pokoju Karoliny. Trzymała w ramionach jego córeczkę i coś nuciła. Ten widok sprawił, iż znienawidził siebie za to, co miał za chwilę powiedzieć, skoro zyskał dowód, że od początku go oszukiwała. Klara położyła dziecko do łóżeczka, okryła je i pogłaskała po główce. Potem pocałowała Bryce'a na powitanie, a on odwzajemnił pocałunek, pragnąc odegnać czarne myśli. Powtarzał sobie, że ją kocha i nie dba o nic, lecz to nie była prawda. Gdy odchyliła głowę, spostrzegła jego chmurny wzrok. - Co się stało? - spytała. W milczeniu wziął ją za rękę i zaprowadził do dużej sypialni. - Ach, już wiem - roześmiała się. - Nie wiesz. http://www.karczma-austeria.pl - W porządku - rzuciła lekkim tonem. - Pokaż mi, co masz pokazać. Ruszył bez słowa w stronę Dzielnicy Francuskiej. Odezwał się, dopiero kiedy dojeżdżali: - Pierwsze siedem lat życia spędziłem w cuchnącym kontenerze. Ojciec lał mnie i matkę. Dawał nam spokój, jak się napił, wtedy nie miał siły bić. Nie miałem przyjaciół, nikt nie chciał się zadawać z takim śmieciem, w dodatku mieszańcem. Teksańczycy nie lubią Indian ani Meksykanów. Ojciec był biały, myślał podobnie. Chyba od nikogo w całym życiu nie nasłuchałem się tylu wyzwisk co od niego. Od własnego ojca. Mile, prawda? Gloria pokręciła głową. - Ponure - szepnęła. - Ktoś go wreszcie załatwił. Pewnie kiedy podrzynał mu gardło, nie miał pojęcia, jaką wyświadcza nam przysługę. Ale to jeszcze nic, mała - ciągnął z uśmiechem, wjeżdżając do Dzielnicy Francuskiej od strony Canal Street i wąskimi uliczkami kierując się w stronę Bourbon. Po chwili zaparkował, wyskoczył z samochodu, otworzył drzwiczki od strony Glorii. - Wysiadamy, proszę wycieczki. Wysiadła z ociąganiem i niepewnie rozejrzała się wokół. Byli na stosunkowo pustej, wąskiej uliczce z podejrzanymi knajpami, gdzie nie zapuszczali się turyści. - Ładnie tu, prawda? - Wziął ją za rękę i pociągnął za sobą. - Dalszy ciąg naszej sagi rozgrywa się właśnie tutaj, w Dzielnicy Francuskiej. Kiedy tatuś wyzionął ducha, przenieśliśmy się z matką do Nowego Orleanu. Mieszkała tu nasza kuzynka, zapewniała, że pracy jest pod dostatkiem, życie łatwe, atmosfera wesoła. Oczywiście kuzynka natychmiast o nas zapomniała, a pracy nie było. Skręcili w Bourbon Street. - Jesteśmy na miejscu - Santos uśmiechnął się krzywo. - Ta ulica nigdy nie zasypia, pełno tu klubów nocnych, barów ze striptizem, sex shopów. Pełno jazzu i bluesa. A oto Club 69... Zatrzymali się przed wejściem do lokalu. Naganiacz co chwila otwierał i zamykał drzwi. Za każdym razem oczom gapiów ukazywała się sylwetka dziewczyny tańczącej przed podpitą publicznością.

Tak, urodziło się dziecko, przed którym świat miał stać otworem. Hope spojrzała na oseska leżącego w koszyku obok jej łóżka. Ogarniała ją rozpacz i rozczarowanie, tak gorzkie, że nie umiała sobie poradzić z własnymi uczuciami. Przez ostatnie miesiące modliła się o chłopca. Odmawiała różaniec, odprawiała pokuty, składała śluby. Była tak pewna, iż jej prośby zostaną wysłuchane, że nie zastanawiała się nawet nad imieniem dla dziewczynki. Prośby nie zostały wysłuchane. Zamiast błogosławieństwa spadło na nią przekleństwo. Urodziła córeczkę, nie synka. Jak jej matka i babka, jak wszystkie kobiety w rodzinie Pierron, od wielu, wielu pokoleń. Hope wciągnęła głęboko powietrze, w gardle wzbierał bolesny ucisk. Doścignęła ją w końcu rodzinna spuścizna. A już gotowa była uwierzyć, że udało się jej umknąć, że wyzwoliła się z zaklętego kręgu. Przez osiem lat, które minęły od chwili, gdy opuściła dom na River Road, udało się jej zrealizować wszystkie plany. Uwolniła się od matki i od stygmatu dziwkarskiego bękarta, wyszła za mąż za Philipa St. Germaine III, bogatego człowieka z tak zwanej dobrej rodziny, i była teraz jedną z pierwszych dam Nowego Orleanu. Zostawiła przeszłość za sobą, lecz nie mogła od niej uciec. Dzisiaj okazało się, że dosięgła ją klątwa ciążąca nad jej nazwiskiem. Sprawdź okrucieństwem zabierać ją stąd o tak wczesnej porze. - Ty też powinnaś zostać, Lex - rozległ się tuż za nią głos Victorii Fontaine. - Pani i panno Delacroix, milordowie. - Lady Victoria - powiedział Lucien, łagodniejąc na jej widok. Alexandrze nie spodobała się jego mina oraz presja, jaką wszyscy próbowali na nią wywrzeć. - Vixen, lepiej odejdź - syknęła. - Wydaje się, jakbyśmy prowadzili naradę wojenną. - Nie pozwól, żeby ten idiota Virgil znowu zmusił cię do ucieczki, Lex. - Znowu? - powtórzył hrabia. Och, nie. - Milordzie, proszę... - Zostaje pani, panno Gallant. - Jeśli zostanę, będę musiała z nim zatańczyć. Obiecałam.