tylko dlatego, że ogrzewały planetę i były przydatne do podgrzewania posiłków. Był przywiązany do wulkanów

Kiedy Mały Książę znowu pojawił się na swojej planecie, Róża była tym mile zaskoczona, ale starała się tego nie okazywać. Choć żadne nie powiedziało tego głośno, oboje ucieszyli się na swój widok. Róża milczała, zaś Mały Książę rozglądał się po planecie, wypatrując niepożądanych ziaren baobabu. - Co to znaczy śmierć? - zapytała Róża. Mały Książę spojrzał na nią zaskoczony i przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią. Po pewnym czasie powiedział: - Według mnie to tak, że jakbyś umarła, to byłabyś obecna przy mnie tylko duchem a nie ciałem. I choć nie mówiłabyś do mnie, ja jednak bym cię słyszał. Na Ziemi sądzą, że gdy umrzesz, to cię w ogóle nie ma, ale tak nie jest. - Rozumiem - powiedziała Róża. Bo naprawdę go rozumiała. Już nie myślała o sobie, lecz o nim. I nie chciała, żeby o tym wiedział. Powiedziała więc znowu: - Tęskniłam za tobą. Bardzo... Nigdy nie przypuszczałam, że może być tak smutno, kiedy nie ma w pobliżu kogoś, za kim się tęskni... - Brakowało ci czegoś? Było ci w nocy zimno? A może baobab coś ci zrobił? - dopytywał się zatroskany Mały Książę. Nagle bowiem zawstydził się, iż zostawił Różę bez opieki i sprawił jej przykrość swoją nieobecnością. Ale Róża co innego miała na myśli: - Nie, niczego mi nie brakowało. Nie marzłam w nocy i żaden baobab mi nie dokuczał. Ja... Brakowało mi ciebie... http://www.guzmet.com.pl Małego Księcia. Mały Książę skłonił się grzecznie i zamierzał odejść. Król jednak nieoczekiwanie odwrócił się i zapytał zaskakująco miłym głosem: - A może ty też jesteś królem? - Nie, nie jestem królem, jestem tylko... - zaczął wyjaśniać Mały Książę, ale Król nie pozwolił mu dokończyć zdania. - Skoro nie jesteś królem, to po co oferujesz mi przyjaźń?! - Król powrócił do swego władczego tonu. - Jeśli potrzebowałbym przyjaźni, to tylko z kimś równym sobie! Powiedziawszy to, Król odwrócił się znowu od Małego Księcia i władczym spojrzeniem patrzył na wszystko, co posiadał. Mały Książę pochylił się nad Różą i zamknął oczy. - Więc jednak przybyłeś okazać mi swoje uwielbienie?! Jakże się cieszę! A ta piękna róża jest z pewnością dla mnie?! Och, doprawdy... Próżny zasypał Małego Księcia potokiem słów i wdzięczył się w ukłonach, oczekując od

Ręka mu się trzęsła, gdy sięgał do kieszeni dżinsów. Twarz mu się śmiała, oczy pałały, serce zdawało się śpiewać. Półprzytomny z przejęcia, wyciągnął pudełeczko obciągnię¬te pąsowym aksamitem, otworzył je i... ach! Tammy zdążyła jeszcze zobaczyć, jak promień słońca zatańczył na przepięknych brylantach, zanim pierścionek wypadł z drżących palców Marka i wleciał między gałęzie eukaliptusa. Bawiący się pod drzewem Henry zauważył błyszczą¬ce cudo, które upadło tuż obok niego. Wziął je do łapki i z wielkim zainteresowaniem zaczął je oglądać. - Jeśli on trzyma w swoich rękach to, co myślę, że trzyma... - Tammy urwała, ponieważ łzy wzruszenia dławiły ją w gardle. - Trzyma w swoich rękach naszą przyszłość - powie¬dział Mark i pocałował ją tak, jakby składał obietnicę, że to dopiero początek wspólnych radości. - W takim razie zejdźmy na dół, zanim spróbuje ją zjeść! - Zaśmiała się przez łzy. Sprawdź - W takim razie musisz zostać w zamku – zauważył z satysfakcją. Tammy nie dała się podejść. - Nie, mogę dojeżdżać. To ty tu zostaniesz. Już ci powiedziałam, że nie uda ci się zwalić prowadzenia całego tego kramu na barki zwyczajnej dziewczyny! - Chyba nie mówisz o sobie? - Przyjrzał się jej uważ¬nie. - Nie mogłaś być zwyczajna, nawet jak miałaś trzy lat¬ka. - Odwrócił się do ogrodnika i spytał po francusku: - Co o niej myślisz, Ottonie? Czy ona nie jest wspaniała? - O, tak - zgodził się żarliwie staruszek, rozpromienia¬jąc się. - I piękna. Bardzo piękna. Mark powrócił spojrzeniem do Tammy. - To prawda - przytaknął w zamyśleniu. Delikatnie wyjął z jej włosów zaplątane źdźbło trawy. – Zdecydowanie piękna. - Czy ja wam przypadkiem nie przeszkadzam? - spy¬tała, zakłopotana. - Nie, dlaczego? - odparł, przechodząc na angielski. - Właśnie rozmawiamy o twojej urodzie. - Jasne. Mam siano we włosach, poplamioną bluzkę i rozdarte na kolanie dżinsy. Też mi uroda! Chyba obaj upadliście na głowę. Mark uśmiechnął się tym swoim uśmiechem, dla którego przeleciała przez pół świata. - Nie sądzę... Aha, przyszedłem w sprawie kolacji. Dziś nie wolno się spóźnić, bo na przystawkę będzie suflet. Pani Burchett zdradziła mi też, że planowała podać przepiórki, ale pani domu zadysponowała kurczaka.