przez to razem ze statkiem poszedł na dno. Zachwycałeś się tym, ojcze, i chwaliłeś go.

Worek powoli ruszył ku brzegowi. Pelagiusz zobaczył dwie ręce, kostur, białą obwódkę igumena, biegnącą wzdłuż dolnego rąbka habitu, a pod samym szczytem kaptura – czaszkę ze skrzyżowanymi piszczelami. Ręka chłopaczka sama uniosła się do znaku krzyża. Przewoźnik wprawnymi ruchami wyłożył na płaski kamień dostawę: trzy małe chleby, trzy gliniane dzbanki, woreczek soli. Potem podszedł do starca, tknął wargami w żółtą kościstą rękę i został pobłogosławiony znakiem krzyża. Pelagiusz siedział w łódce cały zjeżony. Czerep i piszczele oczywiście budziły lęk, ale najgorsze ze wszystkiego były dziurki na zasłoniętej twarzy, przez które patrzyło dwoje błyszczących oczu – wprost na nowicjusza. Ale i tego Izraelowi, starcowi o zasłoniętym obliczu, było mało. Z trudem przestawiając nogi, podszedł do samej łódki, stanął naprzeciw zamarłego z lęku mniszka i przez pewien czas przyglądał mu się z bliska – zapewne odwykł od oglądania innych, poza Kleopą, wysłanników zewnętrznego świata. Przewoźnik wyjaśnił: – A bo ja rękę skaleczyłem, sam nie powiosłuję. Pokutnik skinął głową, dalej przypatrując się nowicjuszowi. Wtedy Kleopa odkaszlnął i spytał: – Jakie dziś będzie powiedzenie? Pelagiuszowi wydało się, że czarny człowiek wzdrygnął się, jakby wyrwany z zadumy czy odrętwienia. Odwrócił się do mnicha, po czym rozległ się niski, nieco ochrypły głos, który bardzo wyraźnie, robiąc przerwy między słowami, powiedział: http://www.gabinetystomatologiczne.edu.pl zobaczyła... nie, nie szafę, tylko ogromną sylwetkę w czarnym mnisim habicie. Przycisnąwszy ręce do koszuli (oprócz bielizny i pantalonów nic na sobie w tym momencie nie miała), powiedziała drżącym głosem: – Ja się ciebie nie boję! Wiem, że nie jesteś widmem, tylko człowiekiem! I zrobiła to, na co raczej by się nie zdecydowała, gdyby była w skromnym mnisim stroju – wyprostowała się, nawet na palce się wspięła, i uderzyła koszmarną zjawę pięścią tam, gdzie powinna się znajdować twarz, a potem przyłożyła jeszcze raz i drugi. Piąstka pani Lisicynej, choć niewielka, była jednak mocna i ostra, ale uderzenia nie zrobiły na napastniku żadnego wrażenia. Pani Polina tylko kostki sobie podrapała o coś kłującego i szorstkiego. Gigantyczne łapska chwyciły wojowniczkę za ręce. Jedna potężna garść złapała oba delikatne nadgarstki, druga z nieopisaną zręcznością obwiązała je szpagatem. Polina Andriejewna straciła władzę w rękach, ale nie poddawała się – zaczęła kopać,

pielgrzymi płacili monasterowi niemałe pieniądze – zdarzało się, że do trzydziestu rubli za sznur. Raz na dzień do Rubieżnej podpływała łódka – żeby zabrać różańce i wyładować zamówione rzeczy. Do łódki wychodził przełożony pustelni i wygłaszał krótki cytat, zawierający w sobie prośbę, zwykle praktycznego charakteru: o dostarczenie jakichś zapasów albo lekarstw, albo obuwia, albo ciepłego okrycia. Starzec mówił na przykład: „Przynieś mi i Sprawdź 7 Środa, 16 maja, 8.00 PRZESŁUCHANIE DANIELA JEFFERSONA O’GRADY 15 maja 2000 r. Mówi detektyw Lorraine Conner. Przesłuchuję Daniela Jeffersona O’Grady, podejrzanego o zamordowanie we wtorek piętnastego maja dwutysięcznego roku trzech osób w szkole podstawowej K-8 w Bakersville. Asystuje mi detektyw Luke Hayes. Obecny jest również prokurator okręgowy Charles Rodriguez. O’Grady’ego pouczono o jego prawach. Zrezygnował z obecności adwokata. Jest godzina szesnasta czterdzieści siedem. CONNER: Danny, możesz nam powiedzieć, co się dzisiaj stało w szkole? Cisza. CONNER: Danny, słyszysz mnie? Zrozumiałeś pytanie? Cisza