samozwańcu!” W taki to sposób, myślałem sobie, nastraszę straszącego i ten

Avalon” i duże serce z goździków z napisem „Dla mojej córeczki”. Oczy Rainie rozbłysły mocniej niż zwykle. Pociągnęła głośno nosem. Quincy wiedział, że policjantka z całych sił stara się nie rozpłakać. Taktownie odwrócił wzrok. – Zdumiewające – odezwał się po chwili. – Z jednej strony te potworne zbrodnie budzą strach przed tym, co w człowieku najgorsze. No, bo co to za społeczeństwo, gdzie dzieci strzelają do swoich kolegów? A z drugiej strony wyzwalają się w nas ludzkie odruchy. Akty odwagi. Jedni pomagają drugim przeżyć, sanitariusze ruszają na ratunek, nauczyciele narażają życie, żeby unieszkodliwić sprawcę. Brat osłania siostrę własnym ciałem, kobieta udziela pierwszej pomocy obcemu dziecku, tłumiąc strach o własne. Wstrząśnięci ludzie wysyłają kwiaty, wiersze, świeczki, by dać rodzinom ofiar do zrozumienia, że nie są osamotnione. Teraz Bakersville jest w myślach i modlitwach całego świata. Rainie otarła kąciki oczu i zamrugała kilka razy powiekami. – Wczoraj – powiedziała zduszonym głosem – rozeszła się wiadomość, że szpital potrzebuje więcej krwi dla ofiar. Bractwo Elk natychmiast udostępniło swoją siedzibę Czerwonemu Krzyżowi. I ani się ktokolwiek obejrzał, a już ustawiła się długa na cztery przecznice kolejka ochotników. Sklep spożywczy rozesłał w tłum sprzedawców z darmową lemoniadą. Parę starszych pań zaopiekowało się młodszymi dziećmi. Ludzie stali w tej kolejce po dwie, trzy godziny, ale nikt nie narzekał. Wszyscy powtarzali, że chociaż tyle powinni zrobić. „Bakersville Herald” pisał dzisiaj o tym na pierwszej stronie. Samej strzelaninie poświęcony był mniejszy artykuł. Wielu osobom się to nie spodobało, ale nie http://www.fizjoterapeutka.com.pl Wtorek, 15 maja, 13.25 Gdy nadeszło wezwanie, policjantka Lorraine Conner siedziała samotnie przy czerwonym plastikowym stoliku w barze u Marthy, dłubiąc widelcem w sałatce z tuńczyka i słuchając paplaniny Franka i Douga. Była skazana na sałatkę, bo jak zdążyła zauważyć, u kobiety trzydziestojednoletniej kilogramy nie znikają już w magiczny sposób jak dziesięć, czy nawet, do diabła, pięć lat wcześniej. Nadal potrafiła przebiec kilometr w mniej niż trzy minut i wcisnąć się w rozmiar numer osiem, ale różnica była zasadnicza. Teraz Rainie musiała spędzać więcej czasu na układaniu długich kasztanowych włosów, jeśli chciała, żeby ktoś się za nią obejrzał. A cheeseburgery zastąpiła sałatka z tuńczyka. Pięć razy w tygodniu. Tego dnia partnerem Rainie był dwudziestodwuletni ochotnik, Charles Cunningham vel Chuckie, znany też w małej komendzie policji w Bakersville w stanie Oregon jako „żółtodziób”. Chuckie nie ukończył jeszcze dziewięciomiesięcznego kursu w ośrodku szkoleniowym, a to znaczyło, że mógł tylko patrzeć, a nie dotykać. Policjantem z

Niech leży, gdzie spadła – ostrzegł Berdyczowskiego rozsądek; nawet nie rozsądek, tylko chyba instynkt samozachowawczy. Zdarzenie niedoszłe dlatego tak się właśnie nazywa, że do niego nie doszło. Ale nogi już same niosły pana Matwieja ku zgubionej chusteczce. – Proszę pani, proszę się zatrzymać! – zawołał śledczy, nadrywając głos. – Chusteczka! Zgubiła pani chusteczkę! Sprawdź obchodzić. Ucieszyło ją to. Lubiła dawać federalnym do myślenia. W końcu mogło to być jej jedyne osiągnięcie. Chyba go rozszyfrowała. Ale gdy tylko poczuła przypływ samozadowolenia, Quincy ruszył do ataku. Oświadczył spokojnym głosem. – Nie wydaje mi się, żeby to Daniel O’Grady strzelał w szkole. I pani też nie jest tego pewna. Oboje wciąż się zastanawiamy, co naprawdę wydarzyło się wczoraj po południu. I co więcej: jak to udowodnić. 9 Środa, 16 maja, 11.43 Jechali do szkoły. Quincy siedział na miejscu pasażera i wyglądał przez szybę. Wiedział, że w jego oczach musi malować się niedowierzanie. Nie był w Oregonie od wielu lat i zapomniał już o oszałamiającej urodzie tego stanu. Dolinę otaczały wysokie góry o wierzchołkach gęsto porośniętych jodłami. Mijali falujące zielone łąki, na których pasły się