- Nie. Przecież wiesz, że nie spodziewałam się, że ciebie tu zastanę.

- Ciekawe - stwierdziła Alexandra ironicznym tonem. - Najpierw zmusiłeś służących, żeby ci pomogli w uprowadzeniu bezbronnej kobiety, a teraz ich odsyłasz, żeby nie usłyszeli wyjaśnień. A może już je znają? - Wiedzą, że chodzi mi o twoje bezpieczeństwo. Zważywszy na twoją niezależność, najlepiej je zapewnić, trzymając cię pod kluczem. - A dlaczego tak ci na nim zależy? Chyba nie z powodu bzdur, które rozpowiada lady Welkins? W Hampshire byłabym całkowicie bezpieczna. - Rozejrzała się po ciemnej piwnicy. - Bardziej niż tutaj. Do tej pory jeszcze nikt mnie nie porwał. - Cieszę się, że jestem twoim pierwszym... porywaczem. Oblała się rumieńcem. - Jesteś pijany? - Tylko troszeczkę. Przez większą część nocy przenosiłem meble, Zakładałem zamki i usuwałem rzeczy, które mogłyby pomóc w ucieczce. - Proszę wybaczyć, że nie czuję się zaszczycona, milordzie, ale... - Chwilę wcześniej mówiłaś mi po imieniu. - Przeraziłeś mnie śmiertelnie. A teraz skończ z tą farsą i wypuść mnie natychmiast. - Nie, póki nie zgodzisz się mnie wysłuchać. Położyła ręce na biodrach. - W jakiej sprawie? - Małżeństwa. http://www.epsychoterapiawarszawa.info.pl Dziewczyna zamrugała kilka razy. - Kuzynowi Lucienowi nie podoba się nic, co robię, a tak bardzo mi zależy, żeby go zadowolić. I mamę również. - Pragnie pani wyjść za arystokratę? - O, tak. - I zrobi pani wszystko, żeby osiągnąć cel? - O, tak, panno Gallant! - Chwyciła jej dłonie. - Myśli pani, że jest dla mnie nadzieja? - Tak. I proszę mi mówić Alexandra albo Lex. Tak mnie nazywają wszyscy przyjaciele. Panna Delacroix uśmiechnęła się radośnie. - Dziękuję, Lex. A ty mów mi Rose. - Dobrze. Teraz przejrzymy twoją garderobę, a jutro umówimy się z krawcową. W pewnym sensie zazdrościła swej podopiecznej. Rose marzyła o poślubieniu

Klara już wiedziała, że jest stracona. Wystarczyło, że spojrzała mu w oczy i od razu słabła. Bryce musnął ją wargami i wziął w ramiona. Nie spieszył się, całował delikatnie. Cierpliwie czekał, aż Klara rozchyli usta, by wsunąć w nie język i przytulić ją mocniej. Zdawała sobie sprawę, iż tym razem jest inaczej. Bryce wyraźnie panował nad sytuacją. Jednak z każdą chwilą oboje oddychali coraz szybciej i ogarniała ich coraz większa namiętność. Objęła go, spragniona jeszcze większej bliskości. Bryce pieścił wargi pocałunkami, budząc w niej gorące pragnienia. Pozwoliła na to, powtarzając w duchu, że jeszcze tylko chwila i zaraz mu się oprze. A jednak się nie udało. Podświadomie szukała w tej bliskości wszystkiego, czego dotąd nie miała. Prawdziwego życia, rodzinnej normalności bycia z tym człowiekiem i jego dzieckiem. Czuła, że uginają się pod nią nogi. Oderwała wargi od ust Bryce'a i odsunęła się. Wtedy spostrzegł łzy w jej ciemnych oczach. - Nigdy więcej tego nie rób - szepnęła, a potem wyszła z pokoju. Wiedział, co miała na myśli. Chodziło o pocałunki. Trwały chwilę, a bardzo skomplikowały sytuację. Ani pięć lat temu, ani teraz nie potrafił przestać o niej myśleć. Nie wyobrażał sobie, jak będą dalej żyli obok siebie. Dostał to, na co zasłużył. Następnego ranka Klara zachowywała się z rezerwą. Sprawdź Zapomniała. Zapomniała, ale więcej nie popełni tego błędu. Jej miejsce jest przy matce, wśród rodziny. Winna była lojalność nazwisku St. Germaine. Wstrząsana łkaniem, pokręciła głową, odwróciła się i wtuliła twarz w ramię matki. Santos wyszedł. CZĘŚĆ VI Zakazany owoc ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY ÓSMY Nowy Orlean, Luizjana, 1995 Snów White Killer znowu zaatakował. Santos dostał informację o 2:57 nad ranem, a dwadzieścia sześć minut później parkował swój samochód przed Katedrą św. Ludwika. Teren został już ogrodzony przez policję, na miejscu zabójstwa był koroner i ekipa dochodzeniowa. W chwili kiedy Santos miał wysiadać z wozu, na parking wjechał minibus stacji telewizyjnej Channel Four, z którego wyskoczyła Hoda Kotb. Santos odczekał, aż dziewczyna zniknie mu z oczu, i dopiero wysiadł. Na placyku przed rzęsiście oświetloną katedrą, przy taśmach policyjnych cisnął się tłum gapiów: ludzie, którzy pracowali w Dzielnicy, mieszkańcy pobliskich kwartałów i - tych była większość - zapóźnieni balowicze, często mocno nietrzeźwi. Dostępu na miejsce zbrodni pilnowało kilkunastu mundurowych. W ciągu dziesięciu lat pracy w policji Santos setki razy widział podobne sceny, więc nie robiły już na nim większego wrażenia. Tym razem było inaczej. Do tej sprawy miał stosunek osobisty. Od lat polował na tego sukinsyna. Na razie nic nie wskórał. Drań mu się wymykał. Był szczwany, przewidujący, czujny jak drapieżne zwierzę. Santos mignął odznaką i przeszedł pod żółtą taśmą. W tej samej chwili stojący w pobliżu turysta zrobił mu zdjęcie, oślepiając niemal fleszem swojego aparatu. Santos obrócił się ku jednemu z mundurowych: - Zajmij się nim. Chryste, nie mogliby fotografować statków na rzece?