- Wiem, ale wolę podziwiać ciebie w roli kapitana. Chodź, zjedz z nami lunch. Mamy przed sobą długą drogę do domu.

- Ale?... - Ale martwi mnie sposób, w jaki traktujesz swoją ciotkę. Będzie wściekła, a przecież zostanie moją teściową. - Nie martw się - uspokoił go Lucien ze śmiechem. - Fiona bardzo pragnie wnuków. Wychowa je tak, żeby mną gardziły. - Gorzej, jeśli mnie również znienawidzi. Nie zapominaj, że będzie mieszkała pod moim dachem. - Nawet gdybym potrafił znaleźć inne wyjście z sytuacji, nie kiwnąłbym palcem. Jaka matka zmuszałaby jedyną córkę, żeby za mnie wyszła? Zwłaszcza mając jeszcze takiego kandydata jak ty. - Dobry Boże. Czyżby to był komplement? - Żaden komplement. Jesteś naprawdę dobrym człowiekiem, Robercie. Lepszym niż ja. - Hm. Jeśli nawet, to głównie dzięki rodzinie, której ty nigdy nie miałeś. - Zła rodzina nie może służyć jako usprawiedliwienie. Po prostu mój styl życia jest łatwiejszy. Cieszę się, że trafiłeś na Rose, a ona na ciebie. Mam nadzieję, że pewnego dnia mnie również spotka takie szczęście. - Już cię spotkało. Zamknąłeś je w swojej piwnicy. - Dla jej własnego dobra. - A nie dlatego, że jesteś w niej do szaleństwa zakochany? Uważasz mnie za http://www.eogrzewaniepodlogowe.com.pl W moim też, pomyślała Klara, lecz nie powiedziała tego głośno. Z trudem nad sobą panowała. Bryce wiedział, że nie powinien tego robić, a jednak, pocałował ją w szyję. - Doprowadzasz mnie do szaleństwa - powiedział. Przyciskała ręce do boków, byle tylko go nie dotknąć. Mężczyzna przesunął dłońmi wzdłuż jej ramion i splótł je na brzuchu, co przyprawiło Klarę o drżenie. - Musimy zapomnieć o tamtej nocy albo nie będę mogła tu zostać. - Trudno zapomnieć, skoro poczułem twój smak przy pocałunku i wiem, jak to jest być w tobie - Bryce przesunął wargami po jej szyi, w jego głosie rozbrzmiewało pożądanie. Wyrwała się z objęć. - Nie - rzuciła, a on stał osłupiały, widząc, jak trzęsą się jej ręce. Jemu również drżały dłonie. Nie wiedział, czy zdoła opanować własne pragnienia. Spojrzenie Klary miało w sobie ostrość sztyletu. To mogło pomóc, ale nie musiało. Czuł przemożną chęć złamania jej oporu. W tej chwili Karolina wydała pisk radości, a Klara uśmiechnęła się do niej czule, co złagodziło napięcie. Jednak gdy znowu na niego spojrzała, w jej wzroku była tylko chłodna obojętność. Zdumiał się, że potrafiła tak szybko przechodzić z jednego nastroju w drugi. Jeszcze raz wspomniał noc sprzed pięciu lat, kiedy to zachowała się podobnie. Teraz było to znacznie bardziej ryzykowne, skoro jego mała córeczka tak przylgnęła do niej jako nowej opiekunki. Co będzie, jeśli panna Stuart nagle odejdzie? Przecież znalazła się tu wyłącznie dla dobra dziecka, nie dla niego. - Usiądź - powiedziała, a on wykonał polecenie. Następnie podeszła do kuchni, nałożyła jedzenie na talerz i postawiła przed nim na stole. Potem upewniła się. że Karolinie niczego nie brakuje i skierowała się ku drzwiom. - Dokąd idziesz? - Do swojego pokoju. - Nie będziesz mi towarzyszyć przy posiłku? - zdziwił się. - Jestem tylko pomocą domową. Powinniśmy przestrzegać wynikających z tego zasad.

- Pańska ciotka. Po raz pierwszy, odkąd wpuścił harpie do swojego domu, uśmiechnął się szeroko. - Witam w moim świecie, panno Gallant. - Mówi pan okropne rzeczy. - Jestem okropnym człowiekiem. - Niepokoi mnie jedynie to, że pańscy znajomi będą spotykać pannę Delacroix w Sprawdź - Jak się pani dowiedziała? - Od Glorii, ma się rozumieć. Ona w końcu zawsze wszystko mi mówi. Myśli, że wyprowadzi mnie z równowagi. Kiedy się ze mną kłóci, potrafi wykrzyczeć wszystkie swoje sprawki. Wczoraj wieczorem było tak samo. Santos poczuł się tak, jakby ktoś zdzielił go w głowę. - Nie wierzę. Ja i Gloria... - Kochacie się - rzuciła z kpiną w głosie. - Zależy wam na sobie, tak? - Tak. Pokiwała głową z politowaniem. - Nic nie znaczysz dla mojej córki, Victorze. Nic. Myślę, że w głębi duszy świetnie o tym wiesz. Ogarnęła go furia, przestał się bać, zapomniał o ostrożności. Nagle zrozumiał, że nie ma nic do stracenia. Postąpił krok w kierunku Hope. - Chciałabyś, żeby to była prawda. Przykro mi, mamuśka, ale przegrałaś. Kochamy się i zamierzamy być razem. Na zawsze, niezależnie ci się to podoba, czy nie. Na twarzy Hope pojawiły się wypieki, zmrużyła oczy. - Nie pozwalaj sobie, pętaku. Jesteś żałosny, naiwny. Gloria wykorzystała cię, żeby pokazać, jaka jest dorosła. Chciała nam dokuczyć. Dlaczego? Bo za bardzo o nią dbamy, bo dostaje zbyt wiele. Jak się najprościej zbuntować przeciwko rodzicom? To proste, zadać się z kimś zupełnie nieodpowiednim, z jakąś łajzą, z mętem, którego nigdy nie zaakceptujemy. Ona świetnie o tym wie, więc kłamie, oszukuje, prosi koleżanki, żeby ją osłaniały... Zawsze taka była. Uparta, nieznośna, samolubna. Nigdy się zastanawia, że kogoś może skrzywdzić swoim lekkomyślnym postępowaniem... Santos słuchał tego z kamienną twarzą, choć słowa Hope raniły go do żywego. W tym, co mówiła, odnajdywał własne myśli, własne obawy.