- Czego on chce?

- Na miłość boską, Lydio, ona jest moją córką! Moją jedyną córką. Proszę... Usłyszały, że ktoś dzwoni do drzwi. Ciche, łagodne dźwięki wydawały się natarczywe, jakby zwiastowały strzelaninę. - Przepraszam. - Lydia rzuciła szmatkę do polerowania, wytarła ręce w fartuch i, szeleszcząc nylonowymi rajstopami, pobiegła do foyer. - Ta rozmowa nie jest skończona - upierała się Shelby, idąc za Lydia jak pies tropiący zbiegłego przestępcę. Kiedy gosposia otworzyła drzwi, Shelby się podłamała. Na środku frontowego ganku stała, zgodnie z obietnicą, Katrina Nedelesky. Zdążyła już przygotować swój firmowy uśmiech i właśnie zdejmowała okulary przeciwsłoneczne. Kiedy zwróciła błękitne oczy na Lydię, gosposi zaparło dech w piersiach, a twarz zrobiła się blada jak kreda. - Espiritu Santo! - Lydia się przeżegnała. - Co się stało? - zapytała Shelby, chociaż zastanawiała się, czy naprawdę chce poznać odpowiedź. Czuła napięcie w powietrzu i dostrzegła strach w oczach Lydii. - Znacie się? - Nie. - Lydia wzięła głęboki, drżący oddech i dotknęła włosów palcami. - Nie. Katrina zmrużyła oczy, przez co jej uśmiech wydawał się jeszcze bardziej nienaturalny. - Nazywam się Katrina Nedelesky - przedstawiła się, wyciągając rękę. - I nie, nie znamy się. - A ja jestem Lydia Vasquez. Myślałam, że przed przyjściem jeszcze pani zadzwoni. - No tak. - Katrina skrzywiła się. - Przepraszam. Chyba wyleciało mi to z głowy. Shelby nie wierzyła jej słowom. Mogłaby się założyć, że Katrina nie należy do osób, które o czymkolwiek 135 zapominają. http://www.endometrium.info.pl zawróciła i przejechała przez Bad Luck od innej strony. Cały czas mocno ściskała kierownicę; pokonała kilka bocznych uliczek, aż wreszcie dotarła do starego budynku, w którym jej ojciec spędzał większość czasu. Parking był pusty. Ani śladu Etty Parson i jej markowego samochodu, o ile sekretarka jeszcze go miała. Nie było też widać mercedesa sędziego. W biurze panowały ciemność i cisza. Dobrze. Shelby przejechała się bocznymi alejkami i uliczkami, i jeszcze raz znalazła się pod biurem. Nadal nie było tam nikogo. No, zrób to, mruknęła do siebie. Przekonana, że nikt tu się nie pokaże, zaparkowała wóz cztery przecznice dalej, w bocznej uliczce przy samoobsługowej pralni i pralni chemicznej, niedaleko budynku, w którym doktor Pritchart prowadził kiedyś klinikę. Niestety, zawsze istniała możliwość, że ktoś zauważy jej samochód i jutro wspomni o tym w barze czy kafejce, czy nawet pubie White Horse. Zważywszy na to, jak szybko plotki rozchodziły się w tym miasteczku, w ciągu dwóch dni zapewne wszyscy w Bad Luck dowiedzieliby się o jej pobycie w mieście. Ale musiała zaryzykować. 167

le¿ał na plecach, gaworzac, wyraznie zadowolony z ¿ycia. - Mo¿e ta osoba została wpisana na liste pod innym nazwiskiem -zasugerowała Marla, rozpaczliwie usiłujac przypomniec sobie cokolwiek, co dotyczyłoby Pam Delacroix albo jej córki. - W takim wypadku musiałaby je pani znac, ale nawet Sprawdź domu, musze sie zajac dziecmi. - Dziecmi? Skad ta liczba mnoga? - Och, no tak, ty nie wiesz... Marla urodziła dziecko na kilka dni przed tym wypadkiem. W dniu wypadku wyszła własnie ze szpitala. -Alex urwał, wyjał z kieszeni chusteczke i otarł nia twarz. - Z dzieckiem wszystko w porzadku, dzieki Bogu. Mały James ma sie dobrze, na tyle, na ile to mo¿liwe bez matki. W głosie Aleksa zabrzmiała nuta dumy, ale i czegos jeszcze... leku? O co tu własciwie chodzi? Nick podrapał sie po pokrytej ostrym zarostem brodzie. Dotknał palcem blizny, pamiatki po starciu z bratem, do którego doszło, kiedy miał jedenascie lat. Czuł, ¿e w tym wszystkim kryje sie jeszcze cos - ¿e jest wiele mrocznych