kochałam go. Chyba du¿o bardziej ni¿ powinnam. - Przez

Nie takie rzeczy się działy, pomyślał, uruchamiając silnik dodge’a. Miał robotę do wykonania i nie zamierzał się wycofywać. Jeżeli Nevada jest niewinny, to będzie miał szansę to udowodnić. Shep nie bardzo wierzył w zasadę domniemanej niewinności. To prawo było zbyt wygodne i nadużywane zbyt często przez litościwych liberałów, którzy nie musieli na co dzień toczyć bojów z przestępcami. Niech człowiek udowadnia, że jest niewinny, a nie na odwrót. W każdym razie taka procedura wydawała się Shepowi o wiele prostsza. Znalazł puszkę z piwem Copenhagen, wziął łyczek na dziąsło i ruszył z krawężnika. Po raz ostatni spojrzał na dom Estevanów i się uśmiechnął. Vianca stała w oknie i patrzyła na niego tak, jakby nie mogła się już doczekać następnego spotkania. Przez chwilę czuł dumę i nie pamiętał o winie względem Peggy Sue i dzieciaków. Ujeżdżał Viancę jak ogier. Nic dziwnego, że chciała jeszcze. Katrina przetarła oczy. Była diabelnie zmęczona. Bolały ją plecy i szyja od leżenia na nierównym materacu i nie miała pojęcia, kiedy w końcu uda jej się porządnie wyspać w tym zapchlonym motelu. Nie mówiąc już o tym, że łóżko, wyposażone w opcję „magiczne palce”, za jedyne ćwierć dolara miało jej zapewnić masaż. Nie mogła się doczekać wyprowadzki z tego miejsca. Pomyślała o rezydencji sędziego, domu jej ojca, ze starannie przystrzyżonymi trawnikami, kafelkami na podłogach, lśniącym basenie, drogich meblach i dziełach sztuki. Żałosne. Podczas gdy jej przyrodnia siostra dorastała w luksusie, Katrina wychowywała się w dwupokojowym bungalowie w malutkim miasteczku blisko granicy z Oklahomą. Mieli dość pieniędzy, by jakoś przeżyć, ale ich styl życia bardzo, ale to bardzo różnił się od wspaniałego losu Shelby Cole. Katrina dobrze się przygotowała do reportażu. Shelby była rozpieszczona. Jej przeklęty koń - Appaloosa - na http://www.endometrium.com.pl karteczka. „Czy sadzisz, ¿e ci sie uda, czy sadzisz, ¿e ci sie nie uda, masz racje”. To powiedzenie stało sie jej mantra, pierwsza zasada w jej ¿yciu. Tak, mieszkała tu, sama, choc byli w jej ¿yciu me¿czyzni, wielu me¿czyzn, kochanków, którzy przychodzili i odchodzili... Rozrywkowi wieczni chłopcy, z którymi miło spedzała czas, ale nie miała zamiaru sie wiazac, bo w ogóle nie miała zamiaru wiazac sie z nikim... Mierzyła bardzo wysoko. Teraz oparła sie o framuge drzwi sypialni i znowu przed oczami staneły jej ich przystojne twarze. Ronnie. Sam. Benton... i inni... ale ¿aden z nich nie dotykał jej tak, jak Nick. ¯aden nawet w połowie mu nie dorównywał, ani jako człowiek, ani jako kochanek.

czym zwrócił wzrok na brata. - Chyba masz racje, Alex. Skoro i tak tu siedze, moge sie równie dobrze wprowadzic do domu. - Dlaczego zmieniłes zdanie? - spytał Alex. Marla sama nie wiedziała, co myslec o tym, ¿e bedzie mieszkała pod jednym dachem z tym człowiekiem. Sprawdź sie w ka¿dym razie cieszył opinia. Jednak idac wyło¿onym miekkim dywanem korytarzem, gdzie eleganckie lampy rzucały przycmione swiatło na kopie sławnych obrazów, mijajac spieszacych sie gdzies lekarzy w białych kitlach i zaaferowane pielegniarki, Nick poczuł, ¿e cierpnie na nim skóra. Zawsze zle czuł sie w szpitalu. W ka¿dym szpitalu. Dra¿nił go zapach srodków odka¿ajacych, talku i lateksowych 45 rekawiczek. Przyciszona muzyka, która miała zapewne koic i uspokajac, działała mu na nerwy, a usmiechy pacjentów, odwiedzajacych i personelu wydawały sie dretwe i fałszywe. Zdaniem Nicka po szpitalach nie nale¿ało sie spodziewac niczego dobrego. Czuł, ¿e i ta wizyta nie wpłynie na jego