- Taka jest tradycja. - Tyle że w tym roku Rosalie przyjedzie nieco wcześniej, by pomóc Alice. Jej rodzina rezyduje w tym samym skrzydle co książęca para. - Interesujące. - I zobowiązujące. Takiej okazji nie można przegapić. Chciałabym złożyć zamówienie na trzy ładunki wybuchowe. Blaque tylko skinął głową. - Najmłodszy książę mieszka w innym skrzydle - zauważył. - Nie szkodzi. Spiesząc na ratunek rodzinie, ulegnie śmiertelnemu wypadkowi. Niech pan zacznie gromadzić moje pięć milionów. - Uśmiechnęła się, wstając, ale nie zrobiła kroku w stronę drzwi. Wyraźnie dawała do zrozumienia, że czeka na pozwolenie. Blaque także wstał, ale zamiast się pożegnać, podszedł do niej i wziął ją za ręce. - Po świętach planuję zrobić sobie dłuższe wakacje. Chcę pożeglować, posiedzieć na słońcu. Jednak taka wyprawa bez odpowiedniego towarzystwa nie ma uroku. Żołądek podszedł jej do gardła. Miała nadzieję, że nie spostrzegł, iż wstrząsnęła się z obrzydzenia. - Kocham słońce - odparła. Nie cofnęła się, gdy stanął bardzo blisko. - Legenda głosi, że porzuca pan kobiety z taką samą łatwością, z jaką je zdobywa - dodała z uśmiechem. - Porzucam je tylko wtedy, kiedy mi się znudzą. - Położył dłoń na jej karku i pieszczotliwie pogładził. Jego lekki dotyk znów przypomniał jej pająka. - Mam przeczucie, że pani będzie umiała mnie zabawić. Nie szukam w kobiecie urody. Znacznie bardziej pociąga mnie intelekt. Czuję, że byłoby nam razem dobrze. Zesztywniała. Gdyby ją pocałował, dostałaby torsji. W ostatniej chwili lekko się uchyliła. - Niewykluczone... Jednak najpierw musimy załatwić interesy. Zacisnął palce na jej karku, ale zaraz ją puścił. Czerwone ślady, które po nich zostały, utrzymywały się jeszcze przez długie minuty. - Jest pani ostrożna, lady Isabell. - Nie przeczę. Dlatego zanim zostaną pańską kochanką, chcę zobaczyć na swoim koncie pięć milionów. A teraz, jeśli pan pozwoli, chciałabym już wracać. Zaraz zaczną mnie szukać. - Oczywiście, może pani odejść. - Do końca tygodnia muszę otrzymać to, o co prosiłam. http://www.e-rehabilitacja.com.pl - Alice bardzo by się ucieszyła, słysząc taką opinię. Przez tę sztukę, oraz inne sprawy, Alice żyje ostatnio w sporym napięciu. - Martwisz się o nią. - Bella instynktownie położyła dłoń na jego dłoni. - Nie trzeba. To naprawdę silna kobieta. - Wiem o tym - westchnął. Czuł, że to końca życia będzie pamiętał tę koszmarną chwilę, gdy przeszyte kulą ciało Alice stężało, a potem bezwładnie osunęło się w jego ramionach. - Nie miałem dotąd okazji powiedzieć, jak bardzo jestem wdzięczny, że zgodziłaś się do niej przyjechać. Ona bardzo potrzebuje przyjaciółki. Przeze mnie musiała zmienić całe życie. Może to był z mojej strony egoizm, ale bez niej nie widziałem dla siebie przyszłości. Dlatego teraz gotów jestem zrobić wszystko, żeby zapewnić jej choć trochę prywatności i dać poczucie normalności. Wiesz, jak wygląda nasze życie. Rozumiesz nasze ograniczenia i zagrożenia. - Owszem. - Bella delikatnie uścisnęła jego dłoń, po czym cofnęła rękę. - Potrafię też rozpoznać szczęśliwą kobietę. To widać w jej oczach. - Dziękuję, Isabello. - Kiedy na nią spojrzał, po raz pierwszy dostrzegła, że był uderzająco podobny do ojca. - Myślę - dodał - że twoja obecność w pałacu wyjdzie nam wszystkim na dobre. - Mam taką nadzieję - odparła, patrząc na aktorów odgrywających swe role. - Mam taką nadzieję. Śledziła próbę jeszcze przez pół godziny. Przedstawienie było ciekawe, nawet pasjonujące, ale ona musiała realizować własny scenariusz. Po odejściu Alice ochroniarze stali się mniej czujni. Ponieważ lady Isabell była znana jako przyjaciółka księżnej i osoba ciesząca się zaufaniem samego księcia Carlise’a, mogła bez przeszkód wyjść z sali, nie wzbudzając podejrzeń. Wędrując labiryntem korytarzy, pomyślała o minikamerze ukrytej w obudowie szminki. Mogłaby jej użyć, jednak postanowiła polegać na własnej pamięci. Podczas licznych szkoleń wpojono jej zasadę, że w pierwszej kolejności trzeba wykorzystywać wrodzone możliwości, a dopiero potem posiłkować się sprzętem. Ochrona tak rozległego budynku nie była łatwym zadaniem. Dlatego Bella z uznaniem pomyślała o pracy, którą wykonał Emmett McCarthy. Czujniki dymu oraz ukryte kamery rozmieszczone były w wielu miejscach, jednak uruchamiały się dopiero po zamknięciu Centrum. Osoba chcąca wejść do środka musiała pokazać specjalną przepustkę. Jednak w dniu przedstawienia wchodził każdy, kto kupił bilet. Bella doszła do wniosku, że zabezpieczenia nie są wystarczające. W teatrze było zbyt dużo zakamarków i małych pomieszczeń, w których z łatwością można było się schować. Bez problemu weszła do głównej garderoby, w której trzymano kostiumy. Ciekawe, czy strażnik znał wszystkich aktorów i członków ekipy technicznej? Nawet jeśli tak, to przecież łatwo się pod kogoś podszyć. Wprawdzie na przepustce było zdjęcie, ale wystarczy dobra charakteryzacja i nikt nie odkryje oszustwa. Ileż to razy sama wchodziła do, zdawałoby się, doskonale strzeżonych miejsc. W końcu od czego są fałszywe dokumenty oraz sprytne przebranie? W ostateczności zostaje jeszcze przekupstwo. Tak, w raporcie umieści również taki scenariusz i niech wielcy szefowie łamią sobie głowy. Napisze, że nikt nie sprawdził jej torebki. A przecież mogła mieć w niej materiał wybuchowy. Z garderoby przeszła do sali prób, której ściany wyłożone były lustrami. Nie spodziewała się ujrzeć własnej sylwetki w tak licznym powieleniu, więc zaszokowana, długo przyglądała się samej sobie. Po chwili odzyskała równowagę i roześmiała się swobodnie, jak poprzedniego wieczoru w ogrodzie. Och, Bello, westchnęła rozbawiona, ależ ty jesteś nijaka!
wyczekująco. Pytanie zaskoczyło Aleca. Zabrzmiały mu w uszach słowa Becky: „Wiem, jak ty i tobie podobni traktujecie kobiety...” Wtem usłyszał czyjeś kroki i spostrzegł księcia Westland ze skórzaną teczką w ręce oraz gazetą pod pachą. Książę spojrzał na niego ze szczerą niechęcią. Alec zrozumiał, że to znakomita okazja, by się do niego zbliżyć. Zdawał sobie sprawę, że musi jakoś odzyskać jego zaufanie po fatalnym zakładzie o Parthenię, bo inaczej Westland Sprawdź - Nie dziw się. Przecież płacą mu za to, żeby cię chronił. - Szkoda, że podchodzi do tego ze śmiertelną powagą. - Edward zredukował bieg i z piskiem opon wszedł w serpentynę zakrętu. - Czy twój dziadek żył długo i szczęśliwie? - zapytała, chwytając brzegów fotela. - Kto? - Twój dziadek. Zastanawiam się, czy dożył sędziwej starości. Bo jeśli jeździł jak ty, jest to mało prawdopodobne. - Zaufaj mi, ma belle, znam tu każdy kamień. Tak naprawdę wcale nie chciała, żeby zwalniał. Po raz pierwszy od długich miesięcy poczuła się wolna. Całkiem zapomniała, jak słodki ma to smak. Zjeżdżali krętą drogą ze wzgórza, cały czas widząc w dole migotliwy błękit morza. Palmy gięły się na wietrze, wznosząc ku niebu strzępiaste pióropusze. Na poboczu rosły kwitnące na czerwono krzewy, tworząc coś w rodzaju ozdobnej rynny. Ciepły wiatr niósł zapach morza i wiecznej wiosny. - Jeździsz na nartach wodnych? - zapytał Edward, widząc, że Bella obserwuje sylwetkę narciarza mknącego za motorówką. - Nigdy nie próbowałam. Zdaje się, że do tej zabawy trzeba być bardzo wysportowanym. A ja jestem typem mola książkowego. - Przecież nie można ciągle czytać! - Można. Narciarz zrobił w powietrzu woltę, po czym zniknął pod powierzchnią. - I nigdy nie marzyłaś o przygodzie?