- To wykluczone - odpowiedziała Gloria z przekonaniem. - Hotel jest pod pełną i czujną, choć dyskretną

- Jesteś Glorią St. Germaine - oznajmiła Hope. - Z nowoorleańskiej rodziny St. Germaine’ów. A ja jestem twoją matką. - A ona twoją! Opuściłaś ją! - Nic nie wiesz! - Wiem! Santos zawiózł mnie do domu przy River Road! Oglądałam zdjęcia, miałam w ręku listy, które babcia pisała do ciebie. Błagała cię o wybaczenie. Błagała! A ty czytałaś je i odsyłałaś z powrotem! Hope zerwała się na równe nogi. - Ona była kurwą! Nie rozumiesz tego? Sprzedawała swoje ciało tym, którzy dawali najwięcej! - Milcz! - Gloria odwróciła się do niej gwałtownie. - Ona jest moją babką! Potrzebuje mnie! I nie zostawię jej, jak ty to zrobiłaś! Nigdy! - Łatwo ci mówić! - krzyczała Hope. - Oskarżasz mnie, że niesprawiedliwie osądziłam moją matkę, a co ty robisz teraz? Nie wiesz, przez co musiałam przejść, ale wydajesz sąd! - Skąd mam wiedzieć, przez co przeszłaś? Znam tylko twoje kłamstwa. - Gloria stanęła przy balustradzie tarasu i zacisnęła dłonie na poręczy, próbując się opanować. - Okłamywałaś mnie przez cały czas - powiedziała po chwili stłumionym głosem. - Okłamywałaś nas wszystkich. Santos dzwonił dzisiaj do ciebie. Twoja matka umiera, jej ostatnim życzeniem jest zobaczyć ciebie, ale ty nie potrafisz wybaczyć. Odmówiłaś spotkania z matką, choć to tak niewiele. - Pokręciła głową, ocierając cieknące po policzkach łzy. - Naprawdę nie wiem, kim jesteś. Teraz zdajesz się kimś obcym. Kiedy pomyślę o tym, jak opowiadałaś o swoim ojcu, moim jakoby dziadku, robi mi się niedobrze. Wymyślony człowiek. Prawdziwego ojca przecież nie znałaś. Santos powiedział mi, że byłaś dzieckiem przypadku, jak wszystkie panny Pierron. Wszystkie poza mną. Hope poczuła tępy skurcz w żołądku. Wysiłkiem woli powstrzymała nudności. - To prawda, wszystkie z wyjątkiem ciebie. Ochroniłam cię. Nie dopuściłam, byś jak tamte skończyła w rynsztoku. - Dumnie wyprostowała głowę. - Dzięki mnie nazywasz się St. Germaine, nie Pierron. Tamta przeszłość dla ciebie nie istnieje. Nie ist-nie-je. - Istnieje. Nie rozumiesz tego? Nie przestała istnieć tylko dlatego, że tak postanowiłaś. Poza tym wcale nie chcę odcinać się od tamtej przeszłości. Przeszłość rodu Pierron to także mój los, czy tego chcesz, czy nie. - Możesz się od niej odciąć. - Hope schwyciła Glorię za ręce. - Musisz. Tak jak ja. - Nie! - Gloria wyzwoliła się z uścisku i odsunęła z wyrazem niesmaku na twarzy. - Ja tego nie zrobię. Jestem inna niż ty. Nie. Ciemności nie odbiorą jej córki. Ten podły człowiek nie może tego uczynić. Raz już próbował i pokonała go wówczas. Pokona go i teraz. Uczyni wszystko, co w jej mocy, ale go pokona. Hope uniosła ręce do twarzy, próbując wywołać łzy, modląc się o właściwe słowa, o właściwe zaklęcia. Musi uratować córkę. Musi uratować siebie samą. http://www.dobry-architekt.net.pl/media/ wyposażone w coraz lepszą broń. Wy i wszystkie inne fir- my udoskonalacie ciągle wyposażenie po to, by mogły się wzajemnie niszczyć. — Och — zapiszczał oburzony ekspedient. — Modele oferowane przez Allied Domestic nigdy nie zostają zniszczone. Trochę może ucierpią tu czy tam, ale niech mi pan wskaże choćby jeden, który byłby trwale niezdolny do walki. Sprzedawca z godnością odszukał swój bloczek i wygła- dził uniform. — Nie, proszę szanownego pana — oświadczył z prze- konaniem — nasze modele są przystosowane do tego, by

Ubrał się szybko, jeśli można w ogóle mówić o szybkim poruszaniu się przy tak obolałych mięśniach, i pokuśtykał do kuchni, znęcony zapachem bekonu. Dopiero teraz uświadomił sobie, że przez całą dobę nie miał nic w ustach. Gdy stanął w progu, miss Lily podniosła głowę znad patelni i spojrzała na niego przez ramię. - Widzę, że jednak się nie wyprowadziłeś. Minionej nocy nie zastanawiał się nad jej wyglądem. Zapamiętał oczy, ocenił, ile może mieć lat, i to wszystko. Teraz w świetle dnia zastanawiał się, jak mógł nie dostrzec jej uderzającej urody. Kiedyś musiała być bardzo, bardzo piękną kobietą. - A ty nadal żyjesz - odparł, zaplatając ręce na piersi. - Co więcej, rodowe srebra leżą nietknięte na swoim miejscu. Sprawdź Klara zamarła na moment. Wypowiedział te słowa takim tonem, jakby przez całe życie chciał to zrobić. Nie śmiała obejrzeć się i spojrzeć mu w oczy. Wystarczyło, że czuła za sobą ciepło jego ciała. Ledwie się pohamowała, by nie rzucić mu się w ramiona. Zdumiewały ją własne odczucia. Była zła na siebie, że obecność tego człowieka wprowadza ją w taki stan. Odsunęła się od niego i podeszła na skraj tarasu. - Ty tak nazwałeś to miejsce? - spytała. - Rozumiem, że nie pochodzisz z południa Stanów. - Mogę zacząć mówić z południowym akcentem, jeśli chcesz - odparła. Nie chciała potwierdzić, że urodziła się i wychowała kilka mil od tego miejsca, lecz pozbyła się lokalnej wymowy. W CIA nie należało wyróżniać się akcentem. Rozejrzała się. Piękno krajobrazu zapierało dech w piersiach. - Tu jest jak w raju - zauważyła. Rezydencja leżała nad rzeką. Widać stąd było posiadłości rozciągające się na drugim brzegu, a na horyzoncie - morze. Zakole Rzeki miało swój basen i ukwieconą altanę, w której stały miękkie fotele, zachęcające do wypoczynku. Wysokie drzewa rzucały przyjemny cień. W centrum ogrodu szumiała fontanna. Przy brzegu rzeki widać było molo, do którego przycumowano niedużą żaglówkę i luksusowy jacht, - To wszystko z apanaży w tajnych służbach? - spytała Klara. - Skądże! - roześmiał się Bryce. - Posiadłość od pokoleń należy do mojej rodziny. To dom rodziców. - Są na emeryturze? - Tak. Przenieśli się na Florydę, wiele podróżują. - A więc tylko we dwoje mieszkacie w tym wielkim domu? - Klara huśtała w ramionach dziecko, które robiło się senne.