Natomiast Lizzie czuła obrzydzenie. Wiedziała, że

kompromis, jaki ci mogę zaoferować. Chciałbym też, żebyś zrozumiała, że to jest propozycja jednorazowa. Albo zgodzisz się zostać moją żoną teraz, albo na zawsze utracisz Danny'ego. - I ty to nazywasz kompromisem? Mam rzucić wszystko i zostać żoną człowieka, którym gardzę? - To ja idę na kompromis. Ja się poświęcam, jeśli wolisz użyć takiego słowa. Albo będziesz moją żoną i zostaniesz ważną osobą w życiu mego bratanka, albo odstawię cię zaraz na lotnisko i już nigdy więcej nie zobaczysz Danny'ego. - Nie możesz tego zrobić! - zawołała zrozpaczona i zdezorientowana Carrie. - Mogę zrobić, co tylko zechcę. Więc jak? Decydujesz się zostać czy wyjeżdżasz? - Nie zostawię Danny'ego - wyszeptała Carrie, R S czując napływające do oczu łzy. Nienawidziła tego człowieka. Nie rozumiała, jak ktoś może postąpić z żywą istotą tak podle, jak Nikos ją potraktował. http://www.dobra-medycyna.net.pl/media/ Zaczęłam krzyczeć bodaj czy nie głośniej od Lereeny, ale kiedy płomień znikł, w czarnym wypalonym kole stało kilka zażenowanych wampirów, których buty i kolczugi malowniczo dymiły. Władca powitalnie oddał honory Geredzie mieczem, i wampiry znów rzuciły się do walki. Mój krzyk poszedł mi na rękę - smoczyca zauważyła mnie z Orsaną i celnie plunęła ogniem w skradających się do nas łożniaków. Złocisto - purpurowy strumień rozprysnął się na ziemi, przeciwnicy zginęli w odbitym słupie ognia i więcej się nie pojawili. Uderzył w nas żar, ale nie stopił się nawet jeden włos. Lewark chwalił się, że smoki potrafią wytworzyć trzydzieści sześć rodzajów płomienia, od iluzji do płomiennego skrzepu, wybiórczo spopielającego rycerza w caluteńkiej zbroi i na odwrót. Po żarze przyszedł czas na pot - w tak rzeczywistej demonstracji brałam udział pierwszy raz i przyjemności z tego, jak to powiedzieć, nie miałam żadnej. Zwłaszcza, kiedy spojrzałam na miecz Orsany, wysmarowany krwią łożniaków i dymiący się do samej rękojeści. Gdzieniegdzie na przyjaciółce gniła kurtka. Jeszcze dwa - trzy takie same efektywne splunięcia - i łożniacy ginęli! Porzuciwszy miecze, rzucili się we wszystkie strony byle dalej. Nie goniliśmy za nimi, najwyżej do końca placu – za bardzo się zmęczyliśmy i nie ryzykowaliśmy wbiegać do nieznanego lasu. Lereena nadal piszczała, robiąc okręgi wokół świątyni. Podczas nieobecności innych dźwięków jej wycie wbijało się w uszy z potrójną siłą. Smoczyca pozwoliła jej zrobić jeszcze trzy okrążenia, a następnie złapała ją zębami jak pies przelatującego obok wróbla i wampirzyca zginęła w jej paszczy. Na zewnątrz zostały tylko skrzydła. Trochę podrygując zwisały z jej paszczy i powoli zaczęły ginąć we wnętrzu pyska Geredy . Gereda poczekała parę minut i obrzydliwie splunęła Władczynią na łączkę przed świątynią. Lereena poruszyła się, z trudem uniosła się na łokciach i tępo popatrzyła się na zawaloną przez trupy plac. W ciszy, która nastąpiła, Len jako pierwszy uniósł nad głową miecz i obie armie zwycięzców triumfująco i bez sensu zaczęły krzyczeć, a potem rzucili się bratać, nie patrząc, gdzie są ludzie, a gdzie wampiry. ROZDZIAŁ 9 Rano cały Arliss śmierdział padliną. Śmierdziało powietrze, ziemia, woda, trawa, a nawet kwiatki. Okropnego zapachu nie dało się niczym zwalczyć i nie można było się do niego przyzwyczaić. Jedzenie straciło cały smak. Jedliśmy tylko po to, żeby pokonać słabe nogi i burczenie żołądka. Doskonale rozumiejąc, czym może grozić każda sekunda zwłoki, ludzie i wampiry urządziły sobie wojenną naradę, podzielili się na mieszane grupy liczące dziesięciu - dwudziestu wojowników i udali się przeczesywać las. W torbie Kelli znalazła się nalewka z żuczkojada, która rozlali do bukłaków i sprawdzali każdego jadącego w przeciwnym kierunku, czy to był zgrzybiały staruszek czy sześcio¬letnia dziewczynka ze wzruszającymi niebieskimi oczyma. Od razu zniszczyliśmy most, ale zapewne większość łożniaków już zdążyła uciec. Pozostali nie mieli się gdzie ukryć.

koniecznie chciał jechać. Pierwsze żniwo tego dnia. Podziękowała w duchu Gilly, a jeszcze goręcej Jackowi i Edwardowi za ich ogromną, niesamowitą odwagę. Zaparzyła kawę i podeszła z nią - wolno, czując się Sprawdź Nie czekała na odpowiedź. Zamierzała poważnie porozmawiać z panią Plewman, ale musiała to zrobić w cztery oczy i dopiero wtedy, kiedy się uspokoi. Pani Plewman musi zrozumieć, że nikt, absolutnie nikt oprócz Carrie nie ma prawa odbierać Danny'ego ze żłobka. Z Dannym na rękach wyszła do sieni, wyjęła z szafki wózek i w tej samej chwili zauważyła obok siebie Nikosa. - Pozwól - powiedział, odbierając jej wózek. - Znoszenie z tych stromych schodów aż tylu rzeczy na raz może być bardzo niebezpieczne. - Dziękuję, poradzę sobie - prychnęła Carrie.