Podręcznik balistyki strzeleckiej. Część druga, ale każdą z równą uwagą i zainteresowaniem.

Po prostu nie spojrzał. Od razu w przedpokoju pocałował ją w policzek i przytuliwszy, powiedział na ucho: – Maszeńko, aniele mój, tak się złożyło... Arcyważny wyjazd... Tylko na tydzień i odmówić w żaden sposób nie mogę... Postaram się jak najszybciej, najuczciwsze słowo honoru... Został natychmiast wypchnięty z objęć i zrugany surowymi, ale sprawiedliwymi słowami. Spał w gabinecie, na twardym tapczanie, a najgorsze, że wyjeżdżając nazajutrz wczesnym rankiem, nie pożegnał się w końcu porządnie z żoną. Dzieci ucałował i pobłogosławił, całą dwunastkę, lecz z nieprzejednaną Maszą jakoś nie wyszło. W szufladzie biurka zostawił rozporządzenia dotyczące majątku – na wszelki wypadek, jako człowiek odpowiedzialny. Ach. Masza, Masza, czy jeszcze się zobaczymy? Skrucha – to uczucie całkowicie opanowało podprokuratora w drodze do modrojeziornego archipelagu. W co się wplątał, idąc za chwilowym porywem? W imię czego? Właściwie w imię czego, a ściślej – dla kogo, to było zrozumiałe: dla ukochanego nauczyciela i dobroczyńcy, a także w imię ustalenia prawdy, bo na tym właśnie polega obowiązek sługi prawa. Ale był też problem moralny, nawet filozoficzny: jaki obowiązek jest dla człowieka ważniejszy – wobec społeczeństwa czy wobec miłości? Na jednej szali obywatelskie przekonania, reputacja zawodowa, męski honor, szacunek do samego siebie; na http://www.divercity.pl – Sandy dostała nową pracę – wyjaśniła szerzej Rainie. – Lubi ją, ale to zajęcie czasochłonne. Shep w ogóle nie życzy sobie, żeby jego żona miała jakieś zawodowe ambicje, nie mówiąc już o tym, że teraz nie dostaje obiadu na czas. – Są w separacji? – Nie. To katolicy. – No tak. – Jakiś czas temu Sandy przyszła porozmawiać z nauczycielami Becky i Danny’ego – wyjaśnił Vander Zanden. – Przyznała, że w domu atmosfera jest napięta, a dzieci źle to znoszą. Chciała, żeby nauczyciele wiedzieli, jak wygląda sytuacja i mieli oko na jej dwójkę. Becky z pewnością jest w tym roku bardziej zamknięta w sobie. A co do Danny’ego, było z nim trochę... kłopotów. – Palenie – podpowiedziała Rainie. – I... – Trzy tygodnie temu Danny przyszedł do szkoły podenerwowany. Nie mógł sobie

wszystko, czego potrzeba. – I nie uciekają? – Kto chce wrócić do dawnego, ma prawo tymże szkunerem odpłynąć z powrotem. Na siłę nikogo tam się nie trzyma. Uważam, że prawa wyboru człowiekowi odbierać nie należy. Chce ginąć – cóż, jego prawo. Tak że prawdziwą trudność stanowią nie niewolnicy butelki i kalianu, tylko ludzie, do których anormalności nie tak łatwo dobrać klucz. Z takimi właśnie Sprawdź dźwięczny, pani Lisicynej natomiast wydał się nieprzyjemnie przenikliwy. – Co jest potwornego w nazwisku „Borejko”? – spytała Polina Andriejewna, uśmiechając się jeszcze przyjaźniej, i powtórzyła, jakby smakując: – Borejko, Borejko... Jak najzwyklejsze nazwisko. – W tym właśnie rzecz – z powagą wyjaśnił doktor. – Nie znosimy wszystkiego, co zwykłe; co zwykłe, to dla nas wulgarne. Na przykład „Lidia Jewgieniewna” brzmi melodyjnie, szlachetnie. Proszę powiedzieć – zwrócił się do brunetki, zachowując wciąż ten sam, pełen szacunku wyraz twarzy – dlaczego pani jest zawsze ubrana na czarno? Czy to żałoba po pani życiu? Polina Andriejewna roześmiała się, doceniwszy oczytanie Korowina, ale Lidia Jewgieniewna cytatu z nowomodnej sztuki, zdaje się, nie rozpoznała. – Noszę żałobę, bo na świecie nie ma już prawdziwej miłości – odpowiedziała posępnie młoda dama, siadając do stołu.