- Co jeszcze?

- Jestem gotowa - syknęła do Diaza. Złapał jej dłoń i zacisnął wokół swojego paska. - Trzymaj się. Łatwiej zachowasz równowagę. - Nie ma mowy! - szarpnęła się. - Jeśli wpadnę do wody to pociągnę cię za sobą. - Mówisz tak, jakbym nie miał zamiaru i tak za tobą skoczyć - spokojnie ujął dłoń Milli ponownie i założył sobie za pasek. -Trzymaj się. - No idziecie czy nie? - zawołał Norman z irytacją. - Idziemy! Diaz ostrożnie wkroczył na kładkę, Milla szła za nim. Trzydzieści centymetrów to całkiem spora szerokość, jako dziecko chodziła po znacznie węższych belkach. Tylko że teraz była już dorosła, wiedziała, do jakich głupot zdolne są dzieci i czego nie powinno się robić. Poza tym nawet jako dziecko nie przechodziła po chybotliwej kładeczce nad rozszalałym górskim potokiem. Powtarzała sobie, że po prostu musi to zrobić. Ze pewny krok jest zawsze lepszy od niepewnego. Nie przylepiła się do Diaza, trzymała się tylko jego pasa, i to naprawdę pomagało zachować równowagę. Nawet nie zauważyła, kiedy przekroczyli całą szerokość potoku i stanęli na http://www.deskaelewacyjna.info.pl Puściła poręcz i nagle poczuła, że dławi ją w gardle. Co ona robi? Przecież Chase jeszcze nie doszedł do siebie. Jego ciało było sine i spuchnięte, jedno oko, nogi i ręce w bandażach, a ona go nęka, żeby powiedział jej prawdę. 94 Musi być cierpliwa. Powinna zachować się z wyczuciem. Boże, pomóż nam. Pomóż nam obojgu. Na miękkich nogach podeszła do okna i wyjrzała na parking. Słońce zalewało światłem dachy i maski samochodów zaparkowanych w równych rzędach. Cassidy policzyła w milczeniu do dziesięciu. - Przepraszam, Chase. Nie chciałam cię dręczyć... po prostu się martwię. O ciebie. O wszystko. Wilson jest nieugięty. Zawzięty. - Poruszyła odruchowo palcami. - Będzie chciał cię przesłuchać. Powinieneś być na to przygotowany. - Myślisz, że to ja podpaliłem tartak? - spytał głucho. Cassidy skuliła ramiona. - Nie. Przepraszam. Jestem po prostu zła i załamana. Wydaje mi się, że dużo wiesz i że coś przede mną ukrywasz. - Lekko zadrżała jej broda. - Nie sądzę, że podpaliłbyś tartak, ryzykując własnym życiem. Ale policja nie będzie tak wyrozumiała, a specjaliści z agencji ubezpieczeniowej będą bezwzględni. Więc uważaj, Chase. - Przewiesiła torebkę przez ramię i stanęła przy jego łóżku. Zmuszała się, żeby patrzeć na jego nieruchomą postać. Serce rozdzierał jej ból samotności. Kiedyś byli szczęśliwi. Nawet jeżeli było to ulotne. - Jeżeli chcesz, załatwię ci adwokata... - Ja tego nie zrobiłem - powtórzył. - Jesteś moją żoną i oczekuję, że mi uwierzysz. - A ty jesteś moim mężem i oczekuję, że będziesz wobec mnie szczery. - Zatrzymała się przy drzwiach. - Zdaniem władz ten pożar może mieć coś wspólnego z tym, który przed laty zabił Angie i Jeda. Pomyślałam, że powinieneś o tym wiedzieć. Do widzenia, Chase. Przyjdę później. - Cass... Słysząc swoje imię, zatrzymała się. - Tak. - Zawołaj lekarza. Powiedz im, że chcę stąd wyjść. - Przecież nie możesz jeszcze wrócić do domu. - Roześmiałaby się, gdyby sytuacja nie była tragiczna. - Jesteś... - Wiem, co mi jest, Cassidy, ale muszę stąd wyjść. - W odpowiednim czasie... - Teraz! - Na miłość boską, Chase, daj spokój! Wypuszczacie, kiedy twój stan się poprawi. - Wtedy może być za późno. - Na co? Wpatrywał się w nią tak uporczywie, że mało nie odskoczyła. Jego krtań drgała. Cassidy przypomniała sobie, że kiedyś jej na nim zależało. - Muszę stąd wyjść - oznajmił. - Im szybciej, tym lepiej. Tartak został ogrodzony. Śliska żółta taśma policyjna odgradzała rumowisko spalonych pniaków i stopionego aluminium, z którego zrobione były ściany baraków. Po biurze pozostała sterta potłuczonych szyb i spalonych ścian, potrzaskanych dachów, stosów szafek, komputerów, biurek i krzeseł, z których zostały jedynie czarne zgliszcza. Ocalało trochę nieobrobionego drewna, ale płomienie i tysiące litrów wody, którymi gaszono szalejące piekło, zniszczyły całe stosy drewna pociętego, posortowanego, ułożonego i gotowego do przewozu. Znowu podpalenie. Jak kiedyś. Ogień i woda. Jak przepowiedziała Sunny. Chociaż było prawie trzydzieści stopni, Cassidy przebiegły dreszcze. Nie wysiadła z jeepa. Silnik pracował, a ona jednym uchem słuchając radia, wpatrywała się w to, co pozostało po firmie ojca. Chase by tego nie spalił. Mimo załamania w przemyśle drzewnym, tartak Buchanana radził sobie świetnie, a inne firmy Buchanana notowały rekordowe zyski. Kto przy zdrowych zmysłach spaliłby jeden z niewielu tartaków w stanie, który pracował pełną parą i obróciłby w popiół tysiące ton drewna, które każdego dnia zyskiwało na wartości, bo jego ceny szły w górę? Chase nie jest idiotą. Zna się na ekonomii. Wyrastał w biedzie i to go nauczyło gospodarowania pieniędzmi. Przez zakurzoną szybę Cassidy przyglądała się ludziom, którzy krzątali się przy ruinach tartaku. Zaglądali przez ogrodzenie, nie zważając na stary zakaz wstępu, na którym od gorąca wyblakły litery. Ludzie rozmawiali i żartowali, wskazując sflaczałe i roztopione opony dźwigu, który przetrwał płomienie. Zęby koparki były czarne jak węgiel, obite siedzenia spalone, a silnik do niczego. Usłyszała brata dopiero, gdy zastukał palcami w szybę. Otworzyła okno. - Gówno, co? - Wskazał głową w stronę spalonego tartaku. Do jeepa dostało się ciepłe, lepkie powietrze. Ciemne chmury przesłoniły słońce. Z głośników popłynęła piosenka Elvisa Presleya. Derrick skinął w kierunku radia. - Wyłącz to. - Dlaczego? 95 - Nie znoszę Elvisa. Przecież wiesz. To prawda. W dzieciństwie szalał z wściekłości i prawie odchodził od zmysłów, gdy Angie albo Cassidy puszczały którąś z płyt znalezionych na strychu razem z ubraniami i książkami Lucretii. Wyłączyła radio. - Co ty tutaj robisz? - Gapię się. Jak wszyscy. - Derrick podrapał się w brodę z namysłem. Miał szpakowate włosy. Kiedy był trzeźwy, był całkiem przystojnym mężczyzną, coraz bardziej podobnym do ojca. - Boże, to jedna wielka ruina. - Fakt - przytaknęła bratu. - Felicity mówiła, że Chase z tego wyjdzie. - Tak. - Głos Cassidy był pełen optymizmu. Przed bratem zawsze pokazywała się od najlepszej strony. On od początku był przeciwny jej małżeństwu z Chase’em. Cassidy zawzięła się, że nigdy nie da bratu satysfakcji z tego, że miał rację. Nawet jeżeli rozwiedzie się z Chase’em, miała nadzieję, że Derrick będzie wiedział jedynie tyle, że nie pasowali do siebie i że się od siebie oddalili. Że nikt nie zawinił, że nie było między nimi kłamstwa, podejrzliwości, a na pewno nienawiści. - Wraca do domu? - Derrick zanurzył rękę w kieszeni, szukając papierosów. - Tak. Jeśli wszystko pójdzie po jego myśli, wypiszą go dzisiaj. - A co ty masz zamiar zrobić? - Znalazł marlboro i wsunął go w usta. - Chyba się nim zajmę. Dopóki nie wydobrzeje. To nie potrwa długo. Zajęcia rehabilitacyjne pięć razy w tygodniu przez pół roku albo rok. - Nie spodoba mu się to. - Derrick potrząsnął głową i zmrużył oczy w zachodzącym słońcu. - Kolejny raz prosisz się o kłopoty. - Potrzebuje pomocy. - Od ciebie. Jak zwykle. Wiesz, Cassidy, nigdy nie sądziłem, że jesteś... Jak to się teraz mówi? - Wazeliną. - Zapalił papierosa i zaciągnął się. Wypuścił dym nosem. - To jest chyba dobre określenie dla kobiety, która robi z siebie podnóżek. Która zrobi wszystko, żeby zatrzymać przy sobie mężczyznę. Pozwoli mu nawet deptać po sobie, gardzić i pomiatać swoimi uczuciami. A on robi, co chce, bo kobieta mu na to pozwala. Wyglądało to tak, jakby opisywał swoją żonę. Felicity była zakochana w Derricku, odkąd Cassidy pamiętała. Latała za nim w liceum, zaprzyjaźniła się z Angie, żeby być bliżej niego, aż w końcu złapała go na dziecko. Teraz, chociaż Derricka ciągnęło do Jacka Danielsa i słynął z zamiłowania do kobiet, tkwiła przy nim jako wzorowa żona. Cassidy zbyła milczeniem jego uszczypliwą uwagę. - Szukasz tutaj czegoś? - Właściwie to nie. - Zmierzył wzrokiem pobojowisko. Zerwał się wiatr i w jeepie był wyczuwalny zapach zwęglonego drewna i spalin z pracującego na wolnych obrotach silnika. - Jadę z domu. Tata i Dena wreszcie przyjechali. Opowiedziałem ojcu, co się tu dzieje, a potem pojechałem do miasta i zobaczyłem twojego grata. Pomyślałem, że powinienem się zatrzymać, złożyć ci wyrazy współczucia, czy jak to się tam zwie, i powiedzieć ci, że Dena na ciebie czeka. Cassidy westchnęła. Nie była gotowa na spotkanie z matką. Jeszcze nie. Derrick zmarszczył czoło. - Nie musisz tkwić przy Chasie tylko dlatego, że jest twoim mężem. - Oczywiście, że muszę. - On na to nie zasługuje, Cassidy. Włączyła pierwszy bieg. - Ja chyba wiem lepiej. - Wiesz, przez to, że jest unieruchomiony, przysparza mi kłopotów. - Przysparza ci kłopotów? - powtórzyła z niedowierzaniem. - Chase leży w szpitalnym łóżku, połamany i poparzony, a ty mówisz, że tobie przysparza kłopotów? - Oczywiście, że tak. Musiałem zatrudnić ludzi na jego miejsce. Kilku prawników i kilka tęgich głów... - Nie śpieszyłabym się z zatrudnianiem ludzi na miejsce Chase’a. Derrick zaciągnął się papierosem. - Jest kaleką, Cassidy. Nie może mówić ani chodzić. O ile wiem, jego mózg jest prawdopodobnie martwy. Nie zdołała powstrzymać się od śmiechu, ale był to gorzki śmiech. - Chciałbyś. Zapewniam cię, że jego mózg nie jest martwy i że Chase już mówi. I zacznie chodzić szybciej, niż przypuszczasz. - Zastanów się nad tym. Nie będzie mógł wrócić do pracy, a ja nie mogę z tego powodu wstrzymywać całej produkcji. Mogę wykupić jego udziały. Ma tyle akcji, że bylibyście zabezpieczeni do końca życia. - A co z moimi udziałami? - Wiedziała, że Derrick był oburzony tym, że Cassidy była właścicielką części spółki. Wprawdzie nie była to wielka część, ale wystarczała, żeby Derrick pamiętał, że nie jest jedynym dziedzicem fortuny ojca. - Je też mogę wykupić. 96 - Po moim trupie. - Cassidy nacisnęła pedał gazu. Samochód ruszył z piskiem opon. Wymanewrowała kierownicą i wyjechała z parkingu. Nie wiedziała, dlaczego nagle zaczęło jej zależeć na kilku papierach, ale nie miała zamiaru dać się wykorzystać. Pomysł wykupienia części udziałów jej i Chase’a tak szybko po pożarze był nie na miejscu. Wyglądało na to, że Derrick chce wykorzystać katastrofę. Spojrzała we wsteczne lusterko i zaskoczyła ją zawziętość, jaką zobaczyła w swoich oczach. W Derricku było coś, co sprawiało, że stawała się opiekuńcza wobec męża, którego od tak dawna nie kochała i chciała chronić udziały, które kiedyś oddałaby bez wahania. - Przegrasz - powiedziała do złotych oczu, które patrzyły na nią z lusterka. - Zapewniam cię, że przegrasz. - Umieramy ze zmartwienia. - Denie załamał się głos, gdy w korytarzu zobaczyła Cassidy. Otworzyła drzwi i rzuciła się córce na szyję. - Przylecieliśmy pierwszym samolotem. Och, kochanie, niech ci się przyjrzę! - Odsunęła Cassidy na odległość ręki i uważnie przypatrzyła się córce. Wokół ust, na których miała jeszcze ślady brzoskwiniowej pomadki, zarysowały się zmarszczki. - Co z Chase’em? - Wszystko będzie dobrze. Na razie nie wygląda najlepiej, ale lekarze są dobrej myśli. - Cassidy! - Ojciec wyszedł sztywno na korytarz. Kąciki jego ust uniosły się w uśmiechu. - Miło cię widzieć. - Ciebie też, tato. - Mówiła szczerze. Potwornie się bała spotkania z rodzicami, ale teraz, kiedy byli tutaj, cieszyła się, że są w domu. Chwycił ją za rękę. - Jak to znosisz? - W miarę dobrze. - Chcesz się napić? Cassidy potrząsnęła głową. I tak była roztrzęsiona. Jej wyobraźnia szalała i nie mogła zapanować nad emocjami. Potrzebowała teraz trzeźwej głowy. - Nie, dziękuję. - A ja się napiję. Dena spojrzała na niego z wyrzutem i odezwała się lekko karcącym tonem: - Rex, chyba nie powinieneś... Rex jednak nie słyszał żony, a jeżeli słyszał, to nie zwrócił uwagi na jej radę i poszedł prosto do gabinetu. - To go zabija - powiedziała Dena, gdy wchodziły do kuchni. - Te potworne stare wspomnienia... - poruszała nerwowo rękami - ...cały czas wracają. - Jej twarz nagle zrobiła się blada i stara, jakby przez całe życie toczyła przegraną bitwę. - Myślałam, że to już jest poza nami, ale nie. Wiesz, że całą drogę nalegał, żebyśmy pojechali na cmentarz? Po podróży! Nawet nie mogliśmy wstąpić do domu i przebrać się! Nie było mowy. Zaciągnął Derricka na cmentarz i spędził dwadzieścia minut na modlitwie przy grobach Lucretii i Angie. - Lekko zadrżał jej podbró-dek. Usiadła na kuchennym krześle przy oknie. Jej ramiona opadły pod ciężarem smutku, że mąż nie kochał jej tak bardzo jak pierwszej żony. - On jej nigdy nie zapomni. - Potarła długim palcem cień, który padał na płytkę na drewnianym stole. - Angie? - Lucretii. - Dena wyjęła z torebki paczkę papierosów. - Angie też nie. Były takie podobne. On... wiesz, co do niej czuł. - Zadrżała lekko. Wyglądała tak, jakby miała się rozpłakać. - Zawsze traktował ją jak księżniczkę. Była żywą repliką matki. Czasami zastanawiałam się, czy... - Przełknęła z trudem ślinę, a potem potrząsnęła głową, jakby zaprzeczając samej sobie. - Zastanawiałaś się, czy co? - Cassidy poczuła, że serce jej łomocze. - Nic... nic... - powiedziała szybko Dena, siląc się na uśmiech. Przytknęła złotą zapalniczkę do papierosa. - Myślałam, że się zmieni. Że zapomni o Lucretii - wyznała zza chmury dymu. Zamknęła zapalniczkę i westchnęła głośno. Trzymając papierosa w jednej ręce, drugą objęła się w talii. - Ale stracił Angie. To jeszcze pogorszyło sytuację. Ich wzrok spotkał się na ułamek sekundy. Oczy matki były ciemne od burzy uczuć, które nią szarpały. Cassidy zamarła. - Czasami się zastanawiam, dlaczego za niego wyszłam. - Twoja matka chyba miała dzisiaj męczący dzień. - rozległ się głos Reksa Buchanana. Wydawało się, że w kuchni zrobiło się chłodniej. - Jesteś zmęczona, Dena. Dena zesztywniała. Rex, obracając w dłoni szklaneczkę z bursztynowym płynem, uśmiechnął się smutno. - Twoja matka przeżywa ciężki okres... - Wcale nie! - Nie odróżnia fantazji od rzeczywistości. - Na miłość boską, Rex, nie mieszaj Cassidy w głowie. Ona się na to nie nabierze. Jest mądrą dziewczyną i pamięta jak było. Jak ją traktowałeś. 97 - Przestań! - syknęła Cassidy. - Co się z wami dzieje? - Potem, żeby załagodzić sytuację, podniosła ręce i powiedziała: - Nie wracajmy do tego, dobrze? Angie i ja byłyśmy inne. Tata odnosił się do nas inaczej i ja się mu nie dziwię. Rex Buchanan patrzył pod nogi. - Tato, naprawdę, ja nigdy nie chciałam, żebyś traktował mnie tak jak Angie. Bałam się, że po... że po jej śmierci zaczniesz... zmienisz się i zaczniesz traktować mnie tak jak ją. Ulżyło mi, że tak się nie stało. - To nie było sprawiedliwe! - Dena nie dawała za wygraną. - Powinien cię adorować tak samo jak... - On mnie kocha, mamo. Wiem. Nie jestem Angie i dzięki Bogu za to. - Wyjechałaś po śmierci Angie przez to, jak cię traktował. - Wyjechałam, bo przyszła na to pora. Żeby dowiedzieć się, kim naprawdę jestem. Żeby wycofać się z tej... z tej ciągłej walki. Dajcie spokój, to już poza nami. Na razie. - Dena nie lubi, gdy chodzę na cmentarz. - Rex pociągnął długi łyk drinka. - Robi z tego większe halo niż to warte. - Nie lubię, kiedy krzątasz się wokół nieżyjącej żony i martwej córki. To trwa już za długo. Nowy pożar wcale nie daje ci prawa do tego, żebyś znowu zachowywał się jak w amoku. Cały czas żyjesz w żalu po stracie Lucretii. Do tego włożyłeś żałobę po Angie, i starałam się to zrozumieć, ale to już trwa za długo, Rex, o wiele za długo. Nie będę tego dłużej znosić. - Zamrugała oczami i wyciągnęła papierosa. - Problem w tym, że jesteś zazdrosna. - Masz rację, jestem zazdrosna. Ja jej nie dorównuję, prawda? Nigdy nie byłam tak dobra jak Lucretia. Zbyt długo grałam w tę grę. Myślałam, że w końcu o niej zapomnisz, ale tak się nie stało. Jestem zmęczona wysilaniem się, żeby to zrozumieć, udawaniem, że nie boli mnie, gdy spoglądasz na jej portret, że nie wspomnę o tym, jak ignorowałeś Cassidy, gdy w pobliżu była Angie... - Mamo! - Nie mogła tego słuchać. Nie teraz, kiedy Chase walczy o życie, a Brig... dobry Boże, nie mogła wyrzucić z umysłu obrazu jego okaleczonego ciała. - To nie jest odpowiedni moment. - Cassidy ma rację. Mamy inne problemy. - Tak? Czasami nie jestem pewna. - Obejrzała się przez ramię i spojrzała pogardliwe na męża, a potem wyszła dumnie z pokoju. Rex dokończył drinka i wstawił szklankę do zlewu. - Przesadza. - Odwrócił się i posłał córce wymuszony uśmiech. - Opowiedz mi, jak się miewa Chase. Jakie są rokowania? Poinformowała go na tyle, na ile mogła. Zasugerowała, że Rex i Dena powinni go odwiedzić i porozmawiać z T. Johnem. Rozmawiali o podpaleniu, ale nie poruszyli oczywistego faktu, że obydwa pożary były podobne. Rex dokończył drinka. - Domyślają się, kim jest ten drugi mężczyzna? - Nie. - A Chase nie wie? - Mówi, że nie. - Aha. Następna tajemnica. - Potarł skroń. W jego oczach pojawił się smutek. - Willie zniknął, prawda? - Niestety, tak. Nie ma go w domu ani w pracy. - Cholera. - Obrócił szklankę w dłoniach i wyjrzał przez okno. - Mam nadzieję, że nic mu się nie stało. - Willie to chuligan. - Ale nieszkodliwy. Jest naiwny. Chyba zanosi się na burzę. - Przyjrzał się w zamyśleniu ciemnym chmurom. - I nie wygląda to na letnią burzę. - Potarł kark. - Cassidy, wierzysz w przekleństwa? - W co? Nie. - O czym on mówi? Skąd ta nagła zmiana tematu? Wydało jej się to dziwne, bo w końcu nie byli sobie szczególnie bliscy. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz rozmawiali tylko we dwoje. - Dobrze. To dobrze. - Mówił łagodnie, patrząc w dal przez okno. - A ty, tato? Do czego on zmierza? - Oczywiście. - Nie wahał się ani minuty. - I chyba od wielu, wielu lat ciąży na mnie przekleństwo. Chciałbym tylko, żeby nie dotknęło ono ciebie, twojego brata ani matki. Wystarczy, że zniszczyło Lucretię i Angie. - O czym ty mówisz? - Chyba pora, żebyś dowiedziała się o mnie kilku rzeczy. Spowiedź? Teraz? Czuła, że huczy jej w uszach. - O Boże - wyszeptał niemal takim tonem, jakby się modlił. - Nie wiem, jak to powiedzieć, ale... - Jego palce zacisnęły się na pustej szklance tak mocno, że zadrżała mu ręka. - Zginęły przeze mnie. To wszystko moja wina. - Zamrugał szybko oczami, starając się powstrzymać łzy. - Przecież ich nie zabiłeś. - Bała się oddychać. On chyba nie chce powiedzieć, że... - Nie, celowo nie. Ale to ja je zniszczyłem. Tak samo, jakbym to ja włączył stacyjkę w samochodzie Lucretii albo przyłożył zapałkę do starego tartaku. - Łzy napłynęły mu do oczu. 98 - Ale jak? Tato, to bez sensu. - Dlatego, że nie byłem wierny. Mężczyzna zawsze powinien być wierny. Zegar dziadka w gabinecie zaczął wybijać godzinę. Rex spojrzał na zegarek. Wyglądało na to, że wziął się w garść. - Boże, zobacz, która godzina. Chyba powinniśmy jechać do Chase’a. - Chwileczkę. Co to znaczy, że nie byłeś wierny? Nie możesz powiedzieć czegoś takiego i po prostu sobie wyjść. - Chyba nie. - Spochmurniał i zamknął oczy. - To proste, Cassidy. Zdradzałem Lucretię. Miałem inne kobiety. Na jednej mi naprawdę zależało. Nie tak, jak na Lucretii, bo nie kochałem tych kobiet, ale na tej jednej mi zależało. - Chodzi ci o mamę? - Cassidy skręciły się wnętrzności. Zamknął oczy. Jego wargi poruszały się lekko, jakby się modlił. - Nie. - Wykrzywił usta. - To o kogo? - Co za ironia - powiedział Rex i odstawił pustą szklankę na stół. - Tą kobietą, na której mi zależało i do której chodziłem, gdy czułem się samotny była Sunny McKenzie. 14 Niebo nabrało grafitowego koloru. Ciemne chmury przesłoniły słońce, jednak lepki upał nie dawał za wygraną. Cassidy prowadziła samochód tak, jakby od tego zależało jej życie. Jakby dzięki temu, że samochód ojca zostanie w tyle, to, co usłyszała przestanie być prawdą. W jeepie było gorąco. Parne letnie powietrze było ciężkie od nadciągającego deszczu. Cassidy się spociła. Serce waliło jej jak młotem. Nie chciała wierzyć. Czuła odrazę. Milion razy na minutę jej myśli krążyły wokół ciemnych zakamarków, do których nie śmiały się zbliżyć. O brudną szybę zaczęły uderzać pierwsze krople deszczu i ściekając zostawiały na niej ślady. Cassidy nie chciało się włączać wycieraczek, chociaż ledwie widziała wąski sznur samochodów na krętej drodze. Jej ojciec miał romans z Sunny? Z matką Chase’a i Briga. Od której odszedł mąż, bo miał wątpliwości, czy to on jest ojcem jej dzieci. To tylko plotki. Domysły. To, że Rex Buchanan sypiał z Sunny wcale nie znaczy, że jest ojcem... o Boże! Zaschło jej w gardle. Poczuła smak żółci w ustach. Przez lata nauczyła się reagować powściągliwie, patrzeć oczami dziennikarki i nie angażować się emocjonalnie w wiadomości, niezależnie od tego, jak były straszne, przerażające i potworne. Chociaż współczuła ofiarom przestępstw i wypadków, potrafiła obiektywnie zrelacjonować każde wydarzenie. Potem, późno w nocy w domu, mogła się zwierzyć Chase’owi, dać upust emocjom, ale kiedy była na wizji czy pisała reportaż, umiała opanować wściekłość i smutek. Jednak kiedy chodziło o jej własną rodzinę, nie była w stanie zachować wewnętrznego spokoju. Kiedy ojciec przyznał się do romansu z Sunny, zaparło jej dech w piersiach. Chociaż próbowała dowiedzieć się od niego czegoś więcej, zamknął się w sobie jakby nagle pożałował, że wyznał jej prawdę. Wymówił się, że musi iść na górę i zobaczyć, co dzieje się z matką. Jakby go to obchodziło! Może to był tylko pijacki bełkot. Od lat podejrzewała, że ojciec ucieka w alkohol przed rzeczywistością, przed problemami, z którymi nie miał odwagi się zmierzyć. Pił whisky, żeby omamić umysł. Podobnie traktował spowiedź. Wierzył, że jest w stanie usunąć wszystkie jego grzechy. W jej głowie pojawiały się coraz to nowe mroczne myśli. Wślizgiwały się niczym jadowite węże, przed którymi nie mogła uciec. Jeśli Rex był z Sunny podczas swojego pierwszego małżeństwa, to może być ojcem Chase’a. Albo Briga. Na samą myśl o tym zrobiło jej się niedobrze. Zacisnęła dłonie na kierownicy i zwolniła pedał gazu, bo zbliżała się do zakrętu. Gdyby był ojcem Chase’a na pewno wyznałby to córce i nie dopuściłby, żeby spotykała się z mężczyzną, który może być jej przyrodnim bratem. Na miłość boską! Przyrodnim bratem! Może Rex nie wiedział. Może myślał, że Frank McKenzie naprawdę jest ojcem Chase’a. Miała pełno śliny w ustach. Pokręciła kierownicą i zjechała na pobocze. Podwozie jeepa ukryło się w wysokiej, wyschniętej trawie. Opony zapiszczały na żwirze. Samochód zatrzymał się. Cassidy otworzyła drzwi i wyskoczyła z auta. Podbiegła do rowu i zwymiotowała. Zawartość jej żołądka wylądowała w chwastach i śmieciach przy drodze. - Boże, to nie może być prawda - wyszeptała i otarła usta grzbietem dłoni. Uklękła, Poczuła, że grube krople deszczu padają jej na kark i ramiona. Może to nie Chase. Jeżeli Rex jest ojcem któregoś z McKenziech, to raczej Briga. Przecież Frank McKenzie odszedł od Sunny kilka dni po narodzinach Briga. To wtedy zaczęły krążyć plotki, że ojcem jej syna jest kochanek. To dla Briga Rex robił wszystko, co mógł. Zatrudnił go, kiedy nikt inny nie dałby Brigowi nawet czarnej owcy do pilnowania. Znowu zaczęła zbierać jej się w ustach ślina. Wypluła ją i znowu zwymiotowała. Tylko nie Brig! Boże, tylko nie Brig!. Ale jeśli Rex jest ojcem Briga, to chyba należy mu powiedzieć, że jego syn umiera w szpitalu. Sunny też 99

dobrze mógł pchnąć ją nożem w plecy. Rozpamiętywała każdą wspólnie spędzoną chwilę, szukając jakiegoś wytłumaczenia, wskazówki. Nie znalazła. Albo Diaz zwariował tamtej ostatniej nocy, albo od samego początku miał swoje plany Przekraczając rogatki El Paso, czuli już wielkie zmęczenie. Minęła północ, a oni byli na nogach od wczesnego ranka, co najmniej Sprawdź teraz miał jeszcze coś równie fascynującego. Nawet nie podejrzewał, że ciąża, poród, rozwój małego człowieka mogą być tak ciekawe i absorbujące. On sam wybrał chirurgię jako specjalizację; wydawała się mu prawdziwym wyzwaniem. Położnictwo... było po prostu nudne i monotonne. Pewnie czasem zdarzały się przykre wypadki i lekarz położnik musiał reagować szybko i zdecydowanie. Ale najczęściej dzieci po prostu rozwijały się w łonach matek i szczęśliwie rodziły bez większych problemów Tak właśnie myślał, zanim sam doczekał się dziecka. Znał doskonale wszystkie okresy rozwoju płodowego, był wszechstronnie przygotowany pod względem teoretycznym. Ale nie miał pojęcia, jakie emocje wywoła w nim patrzenie na zaokrąglający się brzuch Milli albo wyczuwanie dotykiem coraz silniejszych kopnięć i ruchów