Splinder Erica

- Intrygująca historia - Gloria odezwała się pierwsza. - Ale dlaczego mi ją opowiadasz? Co ona ma ze mną wspólnego? - Poczekaj, jeszcze trochę szczegółów - Santos zignorował jej pytanie. - Nie powiedziałem ci jeszcze, że córka bardzo dobrze wyszła za mąż. Doczekała się własnej córki. I nikt nigdy nie poznał o niej prawdy. Nikt nie dociekał, jak wygląda przeszłość tej kobiety, nikt nie kwestionował jej opowieści o dawno temu zmarłych rodzicach. - Santos, proszę... Za dwie godziny muszę być w hotelu. - Gloria zerknęła z niezadowoleniem na zegarek. - Spróbuj skrócić tę barwną powieść i powiedz wprost, co masz mi do powiedzenia. - W porządku. Córka ukończyła dobrą szkołę w Memphis. Opowiadała wszystkim, że jej rodzice zginęli w wypadku. Za granicą... Gloria gwałtownie uniosła głowę. - Co powiedziałeś? Chyba nie sugerujesz... - Owszem. - Zwariowałeś. Mam rozumieć, że moja matka... - Kłamała przez całe życie. - Zacisnął mocniej palce na kierownicy. - A moja Lily jest matką z tej opowieści. - Spojrzał na Glorię. - Lily to twoja babcia. - Ale... - Gloria uniosła dłoń do skroni. - Ale... tyle lat? Tyle lat milczała? Wiedziała przecież, jak się ze mną skontaktować. Dlaczego nigdy nie próbowała? Dlaczego nie chciała mnie poznać? - Bo wstydziła się tego, kim jest. A właściwie kim była przez większość swojego życia. Bała się, że nie będziesz chciała jej znać, podobnie jak rodzona córka. Uwierzyła, że zrujnuje ci życie, jeśli się do ciebie zbliży. Ona cię teraz potrzebuje, Glorio. Tęskni za tobą. Jest umierająca. - Umierająca? - wyszeptała Gloria. - Tak. Twoja matka poinformowała mnie właśnie, że nie chce jej widzieć. Nic jej nie obchodzi, że to ostatnie życzenie Lily. Gloria jeszcze nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała, ale widział, że zaczyna się wahać, powątpiewać. - Dlaczego miałabym ci wierzyć? - zapytała. - Twoja opowieść brzmi zupełnie nieprawdopodobnie. - Dowiodę ci, że jest prawdziwa. - Ile czasu ci to zabierze? http://www.deska-tarasowa.info.pl/media/ ręce, że musiała chwycić się framugi. - Zna go pani, panno Gallant? - spytała któraś z uczennic. - Alison twierdzi, że to diuk. - Hrabia - sprostowała i odchrząknęła nerwowo, kiedy wszystkie na nią spojrzały. - Musimy dokończyć lekcję, panienki. - Kto to jest? Proszę nam powiedzieć, panno Gallant. Skrzywiła się, zasypywana pytaniami ze wszystkich stron. - To earl Kilcairn Abbey. Pewnie zabłądził. Czy możemy wrócić do nauki? - Och, właśnie odjeżdża - jęknęła Jane. - Szkoda; chciałam, żeby złożył nam wizytę. - Żebyś mogła zemdleć i paść mu w ramiona? Alexandra czuła, że sama jest bliska omdlenia. Stojąc bez ruchu, patrzyła, jak Lucien wsiada na konia, uchyla kapelusza i oddala się truchtem. Przebył daleką drogę z Londynu, żeby się z nią zobaczyć, i dotarłszy do celu, zrezygnował ze spotkania? Nie mogła w to uwierzyć. Lucien Balfour nie zadawałby sobie na próżno tyle trudu.

— Ach, tak — powiedział pan Rucastle, zwracając się do mnie — jesteśmy pani bardzo zobowiązani, panno Hunter, że zadośćuczyniła pani tak dalece naszym wymaganiom, obcinając sobie włosy. Zapewniam panią, że to w najmniejszym stopniu nie wpłynęło ujemnie na pani wygląd. Teraz zobaczymy, czy będzie na panią pasowała ta niebieska suknia. Znajdzie ją pani na łóżku w swoim pokoju. O ile zechce ją pani włożyć, będziemy oboje bardzo wdzięczni. Suknia, która czekała na mnie, miała szczególny odcień błękitu. Była uszyta z bardzo dobrego Wełnianego materiału, ale niewątpliwie była już używana. Leżała na mnie, jak ulał, jak gdyby była robiona na miarę. Państwo Rucastle na mój widok okazali zachwyt, w którym sporo było przesady. Czekali na mnie w salonie, pokoju bardzo obszernym, ciągnącym się wzdłuż całego frontu domu, o trzech olbrzymich oknach do ziemi. Przy środkowym oknie stało krzesło odwrócone tyłem do okna. Poproszono mnie, abym na nim usiadła, a pan Rucastle, przechadzając się po pokoju, tam i z powrotem, zaczął mi opowiadać najzabawniejsze historyjki, jakie kiedykolwiek słyszałam. Nie może pan sobie wyobrazić, jaki on był komiczny, a ja się tak śmiałam, że byłam cała obolała. Natomiast pani Rucastle, która jak widać, nie miała poczucia humoru, nie tylko się ani razu nie uśmiechnęła, ale siedziała ze złożonymi rękoma i smutnym a niespokojnym wyrazem twarzy. Po upływie mniej więcej godziny pan Rucastle zauważył nagle, że już czas zacząć normalne zajęcia i że mogę zdjąć suknię i udać się do małego Edwarda do dziecinnego pokoju. Dwa dni później rozegrała się ta sama scena w zupełnie podobnych okolicznościach. Znowu zmieniłam suknię, znów siedziałam przy oknie i znowu się serdecznie zaśmiewałam z dykteryjek, których mój pracodawca miał pokaźny repertuar, a które opowiadał w sposób niezrównany. Następnie podał mi jakąś powieść w żółtej okładce i po odsunięciu krzesła nieco w bok, aby mój cień nie padł na strony książki, poprosił mnie o głośne czytanie. Czytałam około dziesięciu minut tekst wyjęty wprost ze środka rozdziału, a potem nagle w połowie zdania pan Rucastle kazał mi przerwać i pójść się przebrać. Może pan sobie wyobrazić, panie Holmes, jak bardzo byłam zaintrygowaną tym, jaka mogła być przyczyna tego niezwykłego przedstawienia. Zauważyłam, że państwo Rucastle dokładali wszelkich starań, abym miała twarz stale odwróconą od okna, toteż ogarnęło mnie przemożne pragnienie zobaczenia, co się dzieje za moimi plecami. Z początku sądziłam, że to jest niemożliwe, ale niebawem znalazłam sposób. Stłukło mi się właśnie kieszonkowe lusterko, więc wpadłam na szczęśliwy pomysł i ukryłam kawałek lustra w mojej chustce do nosa. Przy następnej okazji, akurat w chwili gdy się zaśmiewałam, przyłożyłam chustkę do oczu i manipulując ostrożnie, zdołałam zobaczyć całą przestrzeń za moimi plecami. Przyznam się, że się rozczarowałam. Tam nie było nic. A przynajmniej takie odniosłam pierwsze wrażenie. Przy następnym jednak wejrzeniu zobaczyłam, że na drodze do Southampton stał jakiś człowiek, niski, brodaty mężczyzna w szarym ubraniu, który jak mi się wydało, spoglądał w moim kierunku. Droga ta jest ważną trasą i zazwyczaj kręci się tam sporo ludzi. Ten człowiek jednakże opierał się o ogrodzenie otaczające nasze pole i patrzył uważnie na dom, Opuściłam chustkę i spojrzałam na panią Rucastle, której badawcze oczy były skierowane na mnie. Nic nie powiedziała, ale byłam przekonana, że się domyśliła, iż miałam w ręku lusterko i widziałam, co się za mną działo. Wstała natychmiast. Sprawdź To podnieciło moją ciekawość, udając się tedy na spacer z moim pupilem, przechadzałam się wokół domu z tej strony, skąd mogłam widzieć okna znajdujące się w owym skrzydle. Okien było cztery, w jednym rzędzie, trzy po prostu brudne, czwarte natomiast miało zamknięte okiennice. Najwidoczniej były puste i opuszczone. W tym czasie, gdy spacerowałam tam i z powrotem, spoglądając na nie raz po raz, zbliżył się do mnie pan Rucastle, wesoły i jowialny jak zawsze. — Ach, proszę nie myśleć — powiedział — że chciałem być niegrzeczny, przechodząc obok pani bez słowa, moja miła panienko. Byłem zaabsorbowany interesami. Zapewniłam go, że się nie czuję obrażona. — Ale, ale — powiedziałam — widzę, że pan ma tam szereg pustych pokoi, a okno jednego z nich jest zamknięte okiennicami. Był zdziwiony i jak mi się wydało, nieco zaskoczony moją uwagą. — Jestem zamiłowanym fotografem — powiedział. — Zrobiłem sobie ciemnię z tego pokoju. Ale, mój Boże, z jakże bardzo spostrzegawczą młodą osóbką mamy do czynienia. Nie do wiary! Wprost nie do wiary! — Mówił tonem żartobliwym, lecz w jego oczach, patrzących na mnie, nie było rozbawienia. Widziałam w nich podejrzliwość i niechęć, ale nie rozbawienie. — Tak, panie Holmes, od chwili kiedy zrozumiałam, że ukrywano przede mną coś, co miało związek z tymi pokojami, paliłam się wprost, aby się dostać na tamtą stronę. Nie była to zwykła ciekawość, choć i tego mi nie brakło. Raczej jednak poczucie obowiązku, przekonanie, że coś dobrego wyniknie z mego wtargnięcia w to miejsce. Wiele się mówi o instynkcie kobiecym; być może to instynkt wyrobił we mnie to przekonanie. W każdym bądź razie tak właśnie rzecz się miała i z niecierpliwością wypatrywałam sposobności, aby się przedostać przez zakazane drzwi. Dopiero wczoraj nawinęła się okazja. Powinnam jeszcze zaznaczyć, że poza panem Rucastle, Toller i jego żona mają również coś do roboty w tych pustych pokojach, a pewnego razu widziałam, jak Toller, wchodząc przez te drzwi, niósł wielki, czarny, płócienny wór. Ostatnio Toller dużo pił, a wczoraj wieczorem był zupełnie pijany. Idąc na górę po schodach zauważyłam, że w owych drzwiach tkwił klucz. Nie miałam najmniejszej wątpliwości, że to on go zostawił. Państwo Rucastle byli na dole, a dziecko z nimi, toteż nadarzała mi się świetna okazja. Obróciłam ostrożnie klucz w zamku, otworzyłam drzwi i wsunęłam się do środka. Przede mną ukazał się mały korytarzyk bez tapet i chodnika, który na końcu zakręcał w prawą stronę. Za zakrętem znajdowało się w jednym rzędzie, obok siebie troje drzwi. Pierwsze i trzecie były otwarte i prowadziły do pustych pokoi, zakurzonych i smutnych. W, jednym były dwa okna, w drugim jedno, o szybach tak brudnych i pokrytych kurzem, że światło wieczorne przeświecało przez nie mgliście. Środkowe drzwi były zamknięte, a z zewnętrznej strony znajdowała się na nich poprzeczna gruba sztaba z jakiegoś żelaznego łóżka. Na jednym końcu sztaby na żelaznym kółku wbitym w ścianę wisiała kłódka, drugi zaś koniec był przewiązany mocnym sznurem. Same drzwi były poza tym również zamknięte, a klucza w zamku nie było. Te zabarykadowane drzwi odpowiadały w zupełności oknu o zamkniętych okiennicach, a mimo to widziałam, że spod drzwi sączyło się światło, a pokój nie był zaciemniony. Widocznie w suficie był otwór wpuszczający światło górą. Gdy tak stałam w korytarzu, przyglądając się tym złowieszczym drzwiom i zastanawiając się, jaka się za nimi kryje tajemnica, usłyszałam nagle odgłos kroków w tym pokoju i zobaczyłam jakiś cień, przesuwający się tam i z powrotem na tle oświetlonej niewyraźnym światłem szpary pod drzwiami. Na ten widok ogarnął mnie szalony, nieuzasadniony strach, panie Holmes. Moje napięte nerwy nie wytrzymały, odwróciłam się nagle i rzuciłam do ucieczki, a uciekałam tak, jak gdyby jakaś widmowa dłoń usiłowała mnie złapać za spódnicę. Przebiegłam przez korytarz, minęłam drzwi i wpadłam prosto w ramiona pana Rucastle, który czekał na zewnątrz. — Ach, tak — powiedział z uśmiechem — więc to pani była. Tak też sobie pomyślałem, gdy zobaczyłem otwarte drzwi. — Och, jak ja się boję! — wymamrotałam, dysząc ciężko.