Skoro tak, to czemu ją korciło, by natychmiast wpro¬wadzić go w życie?

- Nie widzę potrzeby. Pewnie i tak mniej więcej potra¬fisz odgadnąć jego treść. - Mylisz się. Niewiele wiem o małżeństwie Jeana-Paula, rzadko się z nim widywałem, nasze rodziny pozostawały od jakiegoś czasu w konflikcie. - Skoro tak, to czemu władza nie przeszła na kogoś z tamtej rodziny, tylko na ciebie? - Bo z tamtej linii został już tylko Henry. Starszy brat Jeana-Paula, Franz, uwielbiał szybką jazdę i pięć lat temu zginął w wypadku samochodowym. Po nim władzę w kraju przejął Jean-Paul. Ja byłem dopiero trzeci w kolejce do tro¬nu, więc nie spodziewałem się, że kiedykolwiek będę rządzić Broitenburgiem. A tu taki pech! Zmarszczyła brwi. - Pech? - Tak. Naprawdę wolałbym tego uniknąć za wszelką ce¬nę. Nie mam jednak wyjścia, dopóki Henry nie dorośnie. - Westchnął ciężko. - To co? Powiesz mi, co napisała Lara? Tammy w zamyśleniu obróciła w palcach kieliszek ze znakomitym czerwonym winem, którym popijali pysznego homara. Właściwie miała już serdecznie dość sekretów. Wystarczy, że matka i siostra ukrywały prawdę, przez co ucier¬piał Henry. Może należało postawić na szczerość. - Była zdesperowana - wyjawiła w końcu. - Pisała jak ktoś żyjący w strasznym napięciu. Przeprosiła mnie za brak kontaktu i trzymanie mnie w niewiedzy. Wyjaśniła, że to Isobelle zaaranżowała jej spotkanie z Jeanem-Paulem, a po¬tem na wszelkie sposoby popychała obie strony do małżeń¬stwa. Wierzę jej. Faktycznie mogło tak być. Mark przytaknął. - Całkiem możliwe. Widziałem twoją siostrę tylko raz, na jej ślubie i chociaż wyglądała po królewsku, zrobiła na mnie wrażenie osoby słabej i uległej, którą łatwo kierować. Przepraszam, jeśli cię tym uraziłem. - Nie uraziłeś, bo to, niestety, prawda. Lara starała się robić to, czego chciała matka, podczas gdy ja zawsze miałam własne zdanie. Isobelle najpierw w ogóle się nią nie interesowała, praktycznie nie zauważała jej, bo po co robić sobie kłopot? Kiedy jednak Lara miała jakieś jedenaście lat i stało się jasne, że wyrośnie na prawdziwą piękność, matka za¬ garnęła ją dla siebie i urobiła po swojemu. Chciała zrobić z córki przynętę, bo sama też w ten sposób próbowała urzą¬dzić się w życiu. Uwodząc odpowiednich mężczyzn. - Teraz już wiadomo, czemu Jean-Paul był odpowiedni.Drań, narkoman i alkoholik, ale książę... Tym razem Tammy westchnęła ciężko. - Isobelle nazywała Larę swoją księżniczką - powie¬działa, a w jej głosie pojawiła się gorycz. - Przez długie lata sama próbowała zdobyć taki tytuł. Dlatego zaszła w cią¬żę z moim ojcem, licząc na to, że się z nią ożeni. Nie ożenił się, więc okazałam się kompletnie chybioną inwestycją, nie¬ potrzebnie się wysilała... W rezultacie znienawidziła mnie. - Twoja matka cię nienawidzi? http://www.dentystawroclaw.edu.pl planety... Twarz Małego Księcia rozjaśniło ożywienie w oczach i uśmiech: - I pewnie wciąż się martwi, czy baranek nie zjadł ciebie... "Nie chcę już pić. Potrzebuję przyjaciela. Przyjedź." - choć pod tymi słowami był bardzo nieczytelny podpis, Mały Książę nie miał wątpliwości, że list, doręczony mu przez wędrowne ptaki, był napisany przez Pijaka. Ponieważ Mały Książę dotąd nie otrzymywał ani nie wysyłał listów, ten otrzymany od Pijaka wywołał duże wrażenie na Małym Księciu. Pokazał list Róży i poprosił, by udała się z nim w ponowne odwiedziny do Pijaka. Róża zgodziła się bardzo chętnie, zwłaszcza że nie była pewna, czy Mały Książę zechce ją ze sobą zabrać. Przygotowania do podróży nie trwały długo. Po starannym wyczyszczeniu wulkanów i sprzątnięciu reszty planety Mały Książę ostrożnie wziął Różę w dłonie, przymknął oczy i pochylił się nad Różą. Poczuł znajomy już, intensywny zapach i kiedy po chwili otworzył oczy, byli już na planecie Pijaka. Ujrzawszy go, Mały Książę stwierdził, iż wygląda on teraz o wiele mniej ponuro niż poprzednio. Wprawdzie ubiór Pijaka nie grzeszył wciąż elegancją, ale przynajmniej był czysty i niewymięty. Poza tym ogolony zarost i przyczesane włosy sprawiły, że Pijak

Zagryzła wargi. - Na razie nie wrócę do pracy. Zrobię sobie przerwę. - Świetnie. A co zrobisz, gdy skończą ci się pieniądze? - Znajdę pracę w mieście, w ogrodzie botanicznym. - A co z Henrym? - Oddam go do żłobka. Sprawdź - Mam spore zastrzeżenia co do zakwaterowania - oznajmiła z udawaną powagą. - Nie jest to standard, do jakiego przywykłam. Przedyskutowałam tę sprawę z Henrym. Ostatecznie doszliśmy do wniosku, że jesteśmy zahar¬towani i potrafimy znieść nawet najgorsze warunki, więc wytrzymamy tu jakoś. I znowu uśmiechnęła się tak promiennie, że Markowi odjęło mowę. Tammy stała na tle zamku i mimo skromnego ubrania i bosych stóp wyglądała tak, jakby była jego panią. Henry, zmęczony i szczęśliwy, tulił się ufnie do jej piersi. Tak, ona ma dość siły, by się tym wszystkim zaopiekować. - Mark, mówiąc poważnie, chciałabym porozmawiać o tym, gdzie będę mieszkać. Faktycznie, domek ogrodnika nie jest najlepszym miejscem dla Henry'ego, ale naprawdę nie mogę zostać tu z tobą. To nie wypali. Sam widziałeś, jak wyszło wczorajszego wieczora. - Moim zdaniem wyszło bardzo dobrze - odparł z peł¬nym przekonaniem. Na samo wspomnienie upokarzających uwag Ingrid krew napłynęła Tammy do twarzy. - A moim zdaniem bardzo źle. I jeśli sądzisz, że za¬mierzam potulnie odgrywać rolę gościa twojej kochanki, to bardzo się mylisz. - Ingrid nie jest moją kochanką - zaoponował gwałtow¬nie Mark. - Doprawdy? Nawet jeśli zanadto zaczęła wchodzić ci na głowę i zamierzasz ją zostawić, by znaleźć sobie inną, problem nie znika. Nie patrz tak, znam twoje obyczaje, już mi o nich opowiedziano. Mark aż zatrząsł się z furii. - To są moje prywatne sprawy i nic nikomu do tego! - Niestety, twoje prywatne sprawy stawiają mnie w nie¬przyjemnym położeniu. Niby chcesz, żebym była domow¬nikiem i członkiem rodziny, a tymczasem Ingrid zachowuje