57

Ledwie odeszła, ponownie skupił na Bentzu spojrzenie ciemnych oczu. – Dobra, więc o jaką przysługę ci chodzi? – Chciałbym jeszcze raz sprawdzić okoliczności śmierci Jennifer. – Jennifer? Twojej żony? – Byłej żony, ale tak, właśnie jej. – Bentz oparł się wygodnie i pociągnął długi łyk z butelki. – Stary, to było dwanaście lat temu. Zginęła w wypadku samochodowym, walnęła w drzewo, nie było nawet innego pojazdu. Prawdopodobnie popełniła samobójstwo. – Hayes przyglądał się twarzy Bentza ciemnymi oczyma. Oczyma gliniarza. – Tak wówczas sądziliśmy, ale to fatalny sposób na popełnienie samobójstwa. Bardzo nieestetyczny. I niepewny. Czasami ci się nie uda i kończysz jako warzywo albo zabierasz kogoś ze sobą, albo do śmierci siedzisz na wózku inwalidzkim. To nietypowa forma samobójstwa. Dlaczego nie spaliny w garażu? Albo tabletki? Albo podcięte żyły w wannie? Albo pętla na żyrandolu? – To była twoja żona. Ty powiedz. Bentz przecząco kręcił głową. – Zresztą nie chciałaby doprowadzić się do takiego stanu. Była na to zbyt próżna. – Ona i tak się zabijała, człowieku. Prochami. Alkoholem. Nie myślała logicznie. Miała w nosie to, jak będzie wyglądała. A może zrobiła to w samochodzie, bo nie chciała, żeby córka ją znalazła, pomyślałeś o tym? Kiepska sprawa, kiedy dzieciak znajduje zwłoki mamusi. – Nie musiała robić tego w domu. Są jeszcze inne miejsca. Motele. – Pomyślał o http://www.corforte.com.pl/media/ 72 groźnie na Caitlyn wbiegającą na ganek. - Pomocy! Musimy sprowadzić pomoc. Charles, on jest ranny! Berneda dostrzegła strzałę w ręce córki, jej twarz przybrała kolor padającego śniegu, oczy zapłonęły oskarżycielsko. Przyłożyła dłoń do piersi. - O Boże, Caitlyn - wyszeptała - coś ty zrobiła? Caitlyn raptownie otworzyła oczy. Leżała na łóżku przykrytym narzutą. Kiedyś to był jej pokój i jej łóżko. Kwiecista narzuta wyblakła, a koc, który naciągnęła pod brodę, pachniał pleśnią i starością. Była zmęczona po pogrzebie i za radą matki zdrzemnęła się w swoim starym pokoju. Przełknęła z trudem ślinę. Sen jeszcze całkiem nie odszedł, wciąż słyszała chrzęst strzały wyciąganej z piersi Charlesa, zimny świst wiatru, potworne oskarżenia kryjące się w głosie matki. Ten powracający koszmar prześladował ją od dziecka, od tego dnia, gdy znalazła brata umierającego na śniegu. Gdyby posłuchała Griffina. Gdyby nie wpadła w panikę i nie wyrwała tej cholernej strzały. Ale zrobiła to. Wiele lat temu. To było dzień przed Świętem Dziękczynienia. Większość rodziny zjechała się do domku łowieckiego w górach, w Wirginii Zachodniej. Ojciec żył wtedy jeszcze, a Charles wyszedł samotnie na polowanie. Caitlyn, Kelly i Griffin bawili się w chowanego w lesie. Caitlyn zgubiła się i odeszła od domu, w głąb lasu. Szukając Kelly, potknęła się o przyprószone śniegiem ciało brata. Sen i rzeczywistość nie całkiem się pokrywały. A przynajmniej tak jej się wydawało, bo od momentu, kiedy zobaczyła Charlesa leżącego na śniegu, nic już nie pamiętała. Tylko tyle, że jakimś cudem znalazła się z powrotem w chacie, na kurtce i spodniach miała krew, w ręku trzymała śmiertelną strzałę. Potem popadła w katatonię... przez wiele dni nie mówiła, całkiem zamknęła się w sobie. - Boże, pomóż - wyszeptała, próbując się pozbierać. Nerwy miała rozedrgane, pamięć dziurawą jak sito, życie wymykało się jej spod kontroli. Nie, nie pozwolić na to. Nie tym razem. Włączyła lampkę i zauważyła sztywny kartonik - wizytówka wypadła jej z torebki. DR ADAM HUNT LECZENIE DEPRESJI I PROBLEMY RODZINNE I numer telefonu. Może to jej nadzieja na powrót do normalności? Na podłodze znalazła torebkę, przechyliła się na łóżku, sięgnęła do środka i wyciągnęła telefon. Bateria znów była prawie wyczerpana. Nie namyślając się długo, wykręciła numer Adama Hunta. Potrzebowała pomocy. Dłużej już tego nie zniesie, załamie się. Tak jak babka Evelyn. Przeszedł ją dreszcz, gdy usłyszała sygnał w telefonie. Zimna, zimna babcia. Szalona babcia. Niedobra babcia. Rozdział 12 Adam czekał w gabinecie Rebeki. Zawarł niezbyt legalny układ z firmą wynajmującą biura. Poszli mu na rękę, bo podając 73 się za przyjaciela Rebeki, zgodził się uregulować jej dwumiesięczne zaległości w płaceniu czynszu. Na szczęście zarządca budynku nie interesował się zbytnio legalnością transakcji, a jedynie gotówką. Adam dorzucił mu jeszcze dodatkowe pięćset dolarów i obiecał, że wyniesie się, kiedy doktor Wade wróci; a padalec przymknął na wszystko swoje chytre, zielone oko. To tyle, jeśli chodzi o etykę na rynku nieruchomości. Jednak Adam nie miał prawa się czepiać. Sam działał teraz nie całkiem legalnie, a ostatnie trzy dni spędził na czytaniu dokumentacji Caitlyn Montgomery. Przejrzał dokładnie notatki Rebeki, ale części kartek wyraźnie brakowało. Albo zaginęły, albo Rebeka schowała je gdzie indziej. Dziwne. A może wzięła je ze sobą? Może właśnie tutaj tkwi klucz do zniknięcia Rebeki. Jeśli rzeczywiście zniknęła. Może wybrała się w jedną z tych swoich „podróży w poszukiwaniu siebie”. A może znalazła jakiegoś faceta, kochanka. Przecież zdarzało jej się to już wcześniej. Jednak nie mógł pozbyć się uczucia, że coś jest nie tak. Coś tu nie gra. Rebeka wspomniała o jakimś przełomie w pracy z jednym ze swoich pacjentów, naprawdę ważnym przełomie, a potem zniknęła. Prawda, mówiła, że chce wziąć sobie trochę wolnego, pojechać na zachód i zobaczyć miejsca, w których nigdy jeszcze nie była, ale wyjechać tak bez pożegnania, nie zadzwonić, nie przysłać pocztówki? Nie, coś tu nie gra. Mimo wszystko nie poszedł na policję. Najpierw musi się upewnić. Zdążył już pójść do jej domu i sforsować zamki. Dom był opuszczony, ale nie pusty. Zostało w nim zbyt wiele rzeczy osobistych... warto by porozmawiać z dozorczynią, ale najpierw sam chciał się rozejrzeć. Usłyszał delikatne stukanie i do pokoju zajrzała Caitlyn Montgomery Bandeaux. Ognistokasztanowe włosy otulające twarz, wystające kości policzkowe, ładnie zarysowane łuki brwi i inteligentne, niespokojne oczy. Natychmiast poderwał się z miejsca. - Proszę wejść. Ostrożnie wśliznęła się przez drzwi. - Dziwnie się czuję - powiedziała, rozglądając się po pokoju. - Bo spotykamy się w gabinecie Rebeki? - Boże, ależ była piękna. Zauważył to już na cmentarzu, ale wydawało się, że dzisiaj jest jeszcze ładniejsza, było w niej więcej życia. Jakby to miało dla niego jakiekolwiek znaczenie. - Tak. - Uśmiechnęła się nieśmiało. - Bo to gabinet Rebeki. - Czy to będzie panią krepować? - Nie wiem. - Uśmiechnęła się i wygładziła niewidoczne zmarszczki na spódnicy khaki. Włosy miała luźno związane, kilka pasemek wymknęło się i opadało na ramiona. Wyglądała na zdenerwowaną. Niespokojną. Wyczerpaną. Ale przecież wiele przeszła w ciągu tych kilku dni. - Zmienił pan wystrój - zauważyła, obciągając rękawy jasnego swetra. - Trochę. - Faktycznie, wymienił dwie lampy, rzucił na podłogę dwa nowe chodniki, powiesił tanie reprodukcje, które kupił na wyprzedaży, a za biurkiem w widocznym miejscu powiesił swoje dyplomy. Przestawił kanapę i fotele, wyrzucił uschnięte kwiaty i wstawił dwie paprotki. - To wydaje się takie nierzeczywiste - westchnęła. Usiadła w fotelu na biegunach i 74 postawiła torebkę na podłodze. - Domyślam się. - Trochę jak w kiepskim filmie. Bardzo kiepskim filmie. Uśmiechnął się i oprócz napięcia zobaczył w jej oczach cień rozbawienia. Więc miała poczucie humoru. Świetnie. - Przychodziłam tu przez dwa i pół roku, ostatni raz byłam kilka miesięcy temu i zawsze zastawałam Rebekę, to znaczy doktor Wade, siedzącą w tym fotelu. - Caitlyn wskazała na fotel stojący przy biurku, wzdrygnęła się i potarła ramiona, jakby przeszył ją chłód niepokoju. Zakładając nogę na nogę, bezwiednie odsłoniła na moment kawałek łydki. Z pewnością musiała zdawać sobie sprawę, że jest uderzająco piękną kobietą... A może jednak nie była tego świadoma? - Dzisiejsze spotkanie powinniśmy chyba poświęcić na zapoznanie się ze sobą - zaproponował, zbierając myśli. - Co pani na to? Najpierw ja się pani przedstawię, a potem pani opowie mi o sobie. - Tak jak w tej starej dziecięcej zabawie? Ty mi pokażesz, to i ja ci pokażę? - spytała i nagle umilkła, zawstydzona podtekstem tych słów. - Nie posuniemy się tak daleko. W każdym razie nie dzisiaj. - Całe szczęście. Nie jestem pewna, czy byłabym w stanie posunąć się tak daleko. - Odgarnęła włosy z twarzy i uśmiechnęła się słabo. Nie tak to sobie zaplanował. Przesunął się na fotelu w stronę małego stolika, na którym stał dzbanek z mrożoną herbatą i czajnik elektryczny. - Kawa? Mam rozpuszczalną. A może herbata? - zapytał, a Caitlyn potrząsnęła głową. - Nie, dziękuję. Chociaż może poproszę o herbatę. Ale gorącą. Nalał do kubka wrzątku i podał jej wraz z łyżeczką i torebką herbaty. - Przepraszam, ale właśnie skończył mi się miód, cytryna, śmietanka i cukier, a nawet słodzik. - W porządku. Jestem ascetką. - Zanurzyła torebkę i odchyliła się na krześle. Znów zachwycił się jej urodą. Cerę miała jasną, ciało zgrabne i gibkie. Na prostym nosie kilka bladych piegów, duże, piwne oczy, ocienione długimi rzęsami, przez moment, pewnie za sprawą światła, wydawały się zupełnie zielone. Zmarszczyła brwi, jakby pogrążyła się w niespokojnych myślach. Wreszcie popatrzyła na niego. - Myślałam, że opowie mi pan trochę o sobie. - Jasne. - Uśmiechnął się. - Ale obawiam się, że panią zanudzę. Urodziłem się i wychowałem w Wisconsin, studiowałem w Madison, potem doktoryzowałem się w Michigan. Przez kilka lat wykładałem na uniwersytecie, a potem założyłem prywatną praktykę. Pracowałem w dystrykcie Kolumbii i właśnie zastanawiałem się nad przeprowadzką, kiedy Rebeka zaproponowała, żebym przyjechał tutaj. Savannah wydało mi się interesujące. To prawdziwa odmiana. Więc zdecydowałem się zaryzykować. - A co z pańskimi pacjentami? Uśmiechnął się szeroko. - Stanęli na własnych nogach. - Wszyscy wyleczeni? Ot, tak? - zapytała, pstrykając palcami. - Psychozy, depresje i wszystko inne? - Wyleczeni? Hm. To pojęcie względne, ale tak, większość z nich jest w dość dobrym stanie. Kilku z nich skierowałem do moich kolegów po fachu. - Jak długo jest pan tutaj? 75 - Około dwóch tygodni. - Jestem pana pierwszą pacjentką? - W Savannah tak. - Ma pan referencje? - spytała i spojrzała na dyplomy i nagrody, które powiesił nad kominkiem. - Och... - Może pani zadzwonić do Michigan. Porozmawiać z panem Billingsem, dziekanem wydziału psychologii. Niewykluczone, że wciąż tam jeszcze pracuje, ale mógł już przejść na emeryturę. - Dlaczego przyszedł pan na pogrzeb Josha? To trochę dziwne. Wiedział pan o mnie. Uśmiechnął się szeroko. - No dobrze, poddaję się. Szukałem pani. Wiele rozmawiałem z Rebeką - z doktor Wade. Wspomniała o niektórych swoich pacjentach, między innymi o pani. A potem, kiedy przeczytała w internetowym wydaniu „Savannah Sentinel” o śmierci Josha, od razu do mnie zadzwoniła. Pomyślała, że może pani potrzebować pomocy. - Powinna była raczej do mnie zadzwonić. - Na pewno próbowała. Tyle że nikt nie odbierał telefonu. - Faktycznie, nie odbierałam przez kilka dni... nie byłam w stanie. Wydzwaniali do mnie dziennikarze, nie chciałam z nimi rozmawiać. - Zmarszczyła brwi. - Ale dlaczego nie zostawiła żadnej wiadomości? - Może zadzwoni jeszcze - skłamał, patrząc tej pięknej, wrażliwej kobiecie prosto w oczy. Czuł się podle, ale stłamsił to uczucie. Caitlyn nie odezwała się, pogrążona w myślach. Pewnie się zastanawia, czy dobrze zrobiła, przychodząc na to spotkanie. Może właśnie wszystko popsułem. Adam odchylił się na fotelu i złączył dłonie czubkami palców. - Proszę teraz opowiedzieć mi coś o sobie. Wzdrygnęła się. - Zdaje się, że po to tu jestem, prawda? - Spojrzała w okno, najwidoczniej zmagając się ze sobą. - Od czego mam zacząć? - Od czego pani chce. - Gdy nie zareagowała od razu, powiedział delikatnie: - Może od tych problemów, które sprawiły, że zgłosiła się pani do doktor Wade? A potem może się pani cofnąć w przeszłość, choćby do samego dzieciństwa. - Posłał jej uspokajający uśmiech. - Zresztą możemy zacząć od czegokolwiek. Chcę po prostu, żeby czuła się pani swobodnie. - To raczej trudne, gdy się dokonuje wiwisekcji swojego życia. - To nie jest wiwisekcja. - Więc analiza. Pochylił się do przodu, oparł podbródek na splecionych dłoniach. - Proszę posłuchać, nie wiem, jak wyglądały pani spotkania z doktor Wade, ale zacznijmy od nowa. I proszę nie traktować mnie jak kogoś, kto chce dokonać wiwisekcji czy analizy lub wedrzeć się na terytorium. Możemy zacząć od zwykłej rozmowy. Możemy zacząć od rozmowy o pani rodzinie. - Moja rodzina - zaczęła i westchnęła głęboko. - Dobrze, w porządku. Zacznijmy od tego, że Montgomery nie potrafią śmiać się ze swoich ułomności - powiedziała, nie patrząc na niego i pocierając palcem brzeg kanapy. Gdy wspominała pierwsze lata swojego życia, kiedy to świat wydawał jej się bezpieczny i wspaniały, rozluźniła się trochę. Opowiedziała o swojej siostrze bliźniaczce, z którą były bardzo związane, opisała krótko resztę licznego 76 rodzeństwa. Starsza siostra Amanda była „ambitna”, brat Troy „kontrolował”, a młodsza siostra Hannah „zamartwiała się”. Najmłodszy braciszek, Parker, zmarł w niemowlęctwie, najstarszy - Charles zginął w dziwnym wypadku na polowaniu. Caitlyn przyznała, że do dziś dręczy ją sen, w którym znajduje w lesie rannego brata. Myśliwy, od którego pochodziła strzała, nigdy nie został odnaleziony. Mówiła prawie przez dwie godziny. Żadne z jej wyznań nie było dla Adama nowością, choć udawał, że jest inaczej. Robił notatki, zadawał pytania i potakiwał z uwagą. Zażartował nawet kilka razy, a w nagrodę i otrzymał jej czarujący uśmiech. Jednak cały czas była czujna, patrzyła mu prosto w oczy. Chwilami szybko odwracała wzrok, jakby w nagłym przypływie wstydu. - ...i potem wyszłam za Josha. - Wzruszyła ramionami. - Nikt nie był tym zachwycony. - Nikt z pani rodziny. - Tak. - Dlaczego? Mieli mu coś do zarzucenia? - Josh był już wcześniej żonaty. Nawet adoptował dziecko Maude z poprzedniego małżeństwa. - Rozwód to chyba żaden grzech? - Tak, ale były jeszcze inne powody. Josh uchodził za... uważano, że angażuje się w niepewne interesy. Rodzina myślała, że chodzi mu o moje pieniądze. Hm, mam oszczędności w funduszu powierniczym. - Odchrząknęła. - Ale nie obchodziło mnie, co inni mówią o Joshu. Byłam zakochana. - Przewróciła oczami, potrząsnęła głową i zawahała się, zanim dodała: - Poza tym... byłam w ciąży. - Popatrzyła na swoje dłonie. - Jamie urodziła się siedem miesięcy później i miałaby teraz pięć lat, gdyby... - Przełknęła ślinę. - ...gdyby przeżyła. Ona umarła. - Kiwając głową, dodała matowym głosem: - Była moim jedynym dzieckiem... i całym moim życiem. - Zamrugała nerwowo, próbując odegnać łzy. Tak bardzo starała się zapanować nad swoimi emocjami... Adam szczerze jej współczuł. Bez słowa przesunął się na fotelu w stronę biblioteczki, wziął pudełko chusteczek i podał je Caitlyn. - Przepraszam - wyszeptała. - Proszę nie przepraszać. Strata dziecka to ciężkie przeżycie. - To piekło. - Osuszyła chusteczką kąciki oczu. - Czy ma pan dzieci, doktorze Hunt? - Nie. - Rebeka nigdy nie chciała mieć dzieci. To również przyczyniło się do rozpadu ich małżeństwa. - Więc nawet nie może pan sobie wyobrazić, co wycierpiałam. Ból, rozpacz, poczucie winy. Codziennie rano budzę się, myślę o niej i żałuję, że to nie ja umarłam. Chętnie oddałabym za nią swoje życie. - Oczy miała już zupełnie suche, w zaciśniętej pięści trzymała zmiętą chusteczkę. - Ale los nie dał mi wyboru, a mój mąż... - Wypuściła powietrze i wyraźnie się napięła. - Mój mąż zamierzał oskarżyć mnie o przyczynienie się do śmierci dziecka. Wyobraża pan sobie? Tak jakbym... jakbym zabiła córkę, naszą córkę. - Nie rozumiem.

– Pogrywa? Delikatnie powiedziane. Ktoś sobie z niego robi niezłe jaja. Hayes nie mógł się nie zgodzić. Rozluźnił krawat i spojrzał na sznur samochodów. – Wiesz, że go śledzimy. – Akurat coś nam z tego przyjdzie. Pojechał na lotnisko, i co z tego? Oddał samochód. – Bledsoe pokręcił głową. – Marnotrawstwo funduszy. Odwołaj ludzi. – Wsiadł do samochodu. – Wiesz, Hayes, ta sprawa śmierdzi. Nic się nie trzyma kupy. Rozmawiałem z Alanem Sprawdź się nie zgodzić. Rozluźnił krawat i spojrzał na sznur samochodów. – Wiesz, że go śledzimy. – Akurat coś nam z tego przyjdzie. Pojechał na lotnisko, i co z tego? Oddał samochód. – Bledsoe pokręcił głową. – Marnotrawstwo funduszy. Odwołaj ludzi. – Wsiadł do samochodu. – Wiesz, Hayes, ta sprawa śmierdzi. Nic się nie trzyma kupy. Rozmawiałem z Alanem Grayem, kolejnym z listy Bentza. Jest teraz w Vegas i z trudem sobie przypomniał Jennifer Nichols Bentz. – Spojrzał na Hayesa. – Ale taki facet jak on, co ma forsy jak lodu, ma też pewnie mnóstwo kobiet. – Może. – Nie można oczekiwać, że spamięta wszystkie. – No nie wiem. Bledsoe odpalił silnik bmw. – Chciałbym być na jego miejscu. – Czasami dużo kobiet oznacza dużo kłopotów.