- Drzwi windy otworzyły się, ale ojciec nie wychodził z kabiny. Wziął Glorię za rękę i mocno uścisnął małą łapkę.

zalicza do tych błędów. - Dobrze wiedzieć, że są na świecie więksi dranie niż ja. To pocieszające - stwierdził hrabia i znowu pogłaskał ją po ręce. - I co było dalej? - Panna Grenville dała mi uczniów, tak że zarabiałam na siebie do czasu ukończenia nauki. Później pracowałam jako guwernantka albo dama do towarzystwa. A teraz jestem tutaj i rozmawiam z earlem Kilcairn Abbey w jego pięknym ogrodzie różanym. - A co z Welkinsami? Odsunęła się od niego i wstała. - To całkiem inna historia, która nie ma nic wspólnego z moimi uczuciami dla krewniaków. - Nikt nie usłyszy tej opowieści. Nigdy. - Więc nic mi pani nie powie? - Nie. Podniósł się z ławki. - Owszem. Kiedyś pani mi zaufa. - Nigdy panu nie zaufam. Sam pan powiedział, że gdyby nie testament ojca, nigdy nie wziąłby pan ciotki Fiony i Rose pod opiekę, co moim zdaniem upodabnia pana do mojego wuja. Zmrużył oczy. - Pani również nie jest święta, panno Gallant. Proszę nie dokonywać porównań i nie przenosić na mnie nienawiści do swojej rodziny. Okoliczności są zupełnie inne. - Odwrócił http://www.bol-plecow.info.pl/media/ - No, tak. Ależ jestem głupia. - Teraz się ze mną drażnisz. - Wcale nie. Mów dalej. - Jakieś trzy lata temu, kiedy Lucien był w Londynie, rodzice i ja pojechaliśmy do Westchester i przekonaliśmy gospodynię, żeby oprowadziła nas po Kilcairn Abbey. Powinnaś zobaczyć ten zamek, Lex. Więcej niż dwieście pokoi, sześć salonów i dwie sale balowe. Mama wyobrażała sobie, że pełni honory pani domu, a Lucien i ja zapraszamy okolicznych arystokratów na wiejskie bale. - Lucien i ty? - zdziwiła się Alexandra. Serce w niej zamarło na krótką chwilę. Śmieszne. Nie powinna tak reagować za każdym razem, gdy jakaś kobieta wymienia jego imię. Zwłaszcza że sama nie wiedziała, czy go kocha, czy nienawidzi. Rose zbladła i lekko drżącymi rękami założyła czepek. - Nie pasuje mi, prawda? - Zachichotała nerwowo i zdjęła go pospiesznie. - Chodźmy

Chciała odejść, lecz zatrzymał ją, chwycił za rękę. - Nie kłóćmy się. Nie pozwólmy, żeby Gloria nas poróżniła. Jest między nami coś dobrego, naprawdę dobrego. Szkoda, żebyśmy mieli to popsuć. Nie chcę cię stracić, Liz. Coś dobrego. Ale nic wielkiego. Łzy napłynęły jej do oczu. Santos nachylił się i pocałował ją w policzek. - Muszę już iść. - Zostań, zjedz najpierw. Dorzuciłam do menu krowę, specjalnie dla ciebie - powiedziała ze smutnym uśmiechem. - Dzięki. Chciałbym, ale nie mogę. Sprawdź - I to się zdarza. Jacobs położył dłoń na ramieniu Santosa, jakby doskonale wyczuwał, że chłopak za chwilę gotów rzucić się z pięściami na Pattersona. - Naprawdę próbujemy, Victorze, możesz mi wierzyć. Na razie jednak nie mamy żadnego punktu zaczepienia. Tłumaczyłem ci, że facet jest sprytny i przebiegły. - Pozwolicie mu chodzić na wolności, tak? Nie obchodzi was to? Nie ma żadnego znaczenia? - Owszem, ma, ale nic nie jesteśmy w stanie zrobić. Możemy tylko czekać. Santos pokręcił głową. - Czekać? Co chcecie... - On zrobi to znowu - rzucił Patterson, jakby odganiał się od natrętnych pytań, i ponownie usiadł za biurkiem. - W końcu popełni jakiś błąd. Wtedy będziemy go mieli. - No tak. Po cholerę macie się nim zajmować? W końcu facet załatwia dziwki, więc o co chodzi? Wydaje się wam, że była nikim. Kurwą z ulicy. A że ktoś ją zadźgał? Olać to. Otóż nie. - Santos podszedł do biurka Pattersona. Zmrużył oczy. - Ona była moją matką, kutasie. I obchodzi mnie, kto ją zabił. - Victor... - wtrącił cicho Jacobs. - Chodź już, postawię ci colę. Santos nie spuszczał wzroku z twarzy Pattersona. - Znajdę tego człowieka, rozumiesz, glino? Dojdę, kto zabił moją matkę. Zapłaci za to.