Berdyczowskiego (tak się ten człowiek nazywa) zaniosło czemuś nocą do pewnego

żeby lepiej przyjrzeć się nieznajomemu. Wystarczyły jej na to dwie, najwyżej trzy sekundy, ale to mgnienie wystarczyło też Lagrange’owi – żeby osłupiał. O! Policmajster chwycił się ręką za gumowany kołnierzyk. Jakie ogromne, bezdenne, dziwnie mieniące się oczy! Jakie dołeczki w policzkach! A rysunek rzęs! A chmurny cień pod bezbronnymi wargami! Niech to wszyscy diabli! Odepchnąwszy barkiem żubrokształtnego brata Jonasza, Lagrange uniósł kaszkiet. – Łaskawa pani, jestem tu po raz pierwszy, nikogo i niczego nie znam. Przyjechałem pokłonić się świętym miejscom. Proszę pomóc człowiekowi, który wiele i ciężko cierpiał. Proszę poradzić, dokąd najpierw ma skierować kroki najgorszy z grzeszników? Do monasteru? Do Pustelni Wasiliskowej? A może do jakiejś świątyni? Przy okazji proszę pozwolić, że się przedstawię: Feliks Stanisławowicz Lagrange, pułkownik, niegdyś kawalerzysta. Twarz pięknotki była już zasłonięta lekkim jak puch ażurem, ale spod skraju woalki widać było, jak zachwycające usteczka skrzywiły się w pogardliwym grymasie. Całkowicie ignorując przemyślny, psychologicznie bezbłędny manewr zaczepny policmajstra, panienka, którą kapitan nazwał Lidią Jewgieniewną, schowała zawiniątko do torebki, odwróciła się z gracją i odeszła. Brat Jonasz westchnął ciężko, a Lagrange zamrugał oczami. To było coś niesłychanego! Najpierw petersburska koza nie raczyła się pożegnać, teraz nowe upokorzenie! http://www.bol-plecow.info.pl rozsypanymi włosami. – Za mało, za późno – przeczytała Rainie drżącym głosem. Przesunęła wzrokiem po twarzach mężczyzn w pokoju. – Czy ktoś zechce mi to wytłumaczyć? Nikt nie odpowiedział. Po chwili Sanders wyjął telefon komórkowy i uzyskał numer laboratorium kryminalistycznego. – Macie jeszcze jedno miejsce do zbadania – zawiadomił beznamiętnym tonem. 27 Piątek, 18 maja, 22.38 Dwie godziny później Rainie i Quincy jechali z powrotem do Bakersville. W końcu ustalono, w jaki sposób Dave Duncan wymknął się z pokoju. Przebił dziurę w tyle szafy ściennej, dzięki czemu powstało wyjście awaryjne z boku hotelu, które maskował wielki rododendron. Gdy nadjechała policja, wyczołgał się tamtędy, zabierając ze sobą swój

najbardziej wciągającą – kolekcjonowanie kobiet, i był w tej dziedzinie taki żwawy, że pewien emerytowany prorektor, dawny mój znajomy, okazałby się przy nim prawdziwym serafinem. Ciekawość tego nowego wcielenia Don Juana była tak nienasycona, że podobno sporządził nawet geograficzny atlas żeńskiej anatomii porównawczej i odbywał specjalne lubieżnicze wojaże do różnych krajów, w tym do tak egzotycznych, jak Annam, Królestwo Hawajskie czy Czarna Sprawdź – Cholera – wymamrotała Rainie. – Cholera, cholera, cholera. Widziała, jak nauczyciele próbują zbierać swych podopiecznych w jednym miejscu. Mężczyzna w garniturze – być może dyrektor Vander Zanden, Rainie spotkała go tylko raz – zajął stanowisko przy maszcie flagowym i bez powodzenia próbował zapanować nad chaosem. Zbyt wielu rodziców biegało tam i z powrotem, nawołując swoje dzieci. Zbyt wielu uczniów miotało się bezładnie w poszukiwaniu rodziców. Jakiś chłopiec ze śladami krwi na spodniach chwiejnym krokiem przedarł się przez skłębiony tłum i upadł na chodniku. Najwyraźniej nikt tego nie zauważył. Rainie wyskoczyła z samochodu i pognała w stronę budynku. Cunningham ruszył za nią. Kiedy przepychali się do szklanych drzwi wejściowych, zauważyła wóz patrolowy Shepa blokujący zachodni wjazd na parking. Samego szeryfa jednak nigdzie nie było widać. Drzwi szkoły stały otworem. Na końcu szerokiego korytarza dwaj sanitariusze z Bakersville, Walt i Emery, pochylali się nad kimś, kto leżał na podłodze.