Star, twierdzi, że nie nazywała się Cantrell.

zidentyfikować. - To pani córeczka? - zagadnęła, chcąc za wszelką cenę nie dopuścić do rozłączenia. - Tak. Długo to potrwa? Novak wkroczył do biura z brązową papierową torbą w jednej ręce i „Standardem" w drugiej. - Mike, Joanne Patston do ciebie - powiedziała Clare na tyle głośno, żeby kobieta w słuchawce usłyszała. - Super. - Rzucił torbę i gazetę na jej biurko i wziął słuchawkę. - Pani Patston, miło mi panią słyszeć. 27 - Mamy go! W głosie Pete'a Jacksona, policjanta z wydziału śledczego, dźwięczał triumf. Wszedł właśnie do centrum koordynacyjnego i zatrzymał się w pół kroku, widząc Shipley ze słuchawką w ręku. Szybko zakończyła rozmowę. - Co? - Przed chwilą dzwoniła doktor Patel. Nie mogła czekać, http://www.aranzacja-wnetrz.org.pl/media/ - Robię tylko to, o co prosiła mnie Star. - Już spełniłaś jej prośbę. Zawiozłaś małą do Tannerów. - Star prosiła, żebym oddała Laurę panu Tannerowi, co z oczywistych względów okazało się niewykonalne. - I dlatego powierzyłaś dziecko jego synom. Koniec, kropka. - Dixie nie dawała się przekonać. - Co z twoimi studiami? Marzyłaś, żeby zostać dyplomowaną pielęgniarką. Rzucisz to? - Nie. Nie będę zajmowała się Laurą w nieskończoność. Jak już wszystko się unormuje, wrócę na studia. Dixie dotknęła policzka Maggie, w jej oczach pojawiła się troska. - Kochanie, wiem, że chcesz dla niej jak najlepiej,

kupowała pięć razy tę samą brzoskwinię, zanim uzyskał zadowalający wynik. - Pomyśl o tym w ten sposób, Lizzie. Kiedy przychodzi do pisania dziennika, wszystko, co w danym dniu źle poszło, wydaje się znacznie zabawniejsze od tego, co szło jak z płatka. Sprawdź Jak się wyjaśniło, skrawek pergaminu wisiał na słupie nie pierwszy dzień. - Czarownicy? Za zjawą? - ze sporym lekceważeniem zainteresowało się babiszcze. - Zgadli - po lekkim zamęcie potwierdziłam. - A co tam wróżyć? – zachichotał tłuścioch. - Chodzicie i chodzicie, spokoju nie ma żadnego! W tym tygodniu wiedźmina ze schodów zrzuciło, wczoraj dajn sam odszedł. Zachlapał, starzec, wszystkie kąty woskiem i zioła nadymił - u odegrało się to na gospodyni - migreną. A wy z czym przyszliście? Gospodyni powiedziała - bez dyplomu nikogo nie wpuszczać, dosyć. Bo wynajęliśmy tamtym razem druida-samouka, tak u gospodyni kotka ukochana przepadła i dotychczas skądś z pod podłogi padliną razi! - Mam dyplom. -- włożyłam rękę za pazuchę i rozwinęłam przed nosem ciotki zmięty zwitek z pieczęcią. - My piśmienności nie nauczeni - przewarczała z niekłamanym szacunkiem. – Pójdę do gospodyni i zreferuję. Wyrwawszy ode mnie dyplom, nianię z dziwnym dla jej figury żwawością zadreptała po schodkach. Jasnoblond główki w górze schody zgodnie zniknęły. W ogromnym holu było nieprzytulne, mimo, że leżały wszędzie dywany. Ze ścian spoglądały oczyma rogate jelenie głowy, potrzaskiwały świece w masywnych kandelabrach, nieprzyjaźnie zerkały rodzinne portrety. Czym dalej od wejścia, tym wredniejsze stawały się przedstawione na nich fizjonomie. Na portrecie założyciela rodu w ogóle należałoby namalować po trzy-cztery pionowe i poziome kreski, a w dole napisać numer skazanego. Gospodyni zeszła dziesięć minut później, gdy akurat zdążyliśmy się rozejrzeć. Okazała się wysoką, pociągającą kobietą lat czterdzieści ze szlachetną postawą i manierami bez zarzutu. - Dobry wieczór państwo - majestatycznie, lecz bez nadmiernego honoru powitała naszą różnorodną kompanię. -- Witajcie w Płowej Róży. - To wasz zamek? - uściśliła Orsana.