- Tak. Jedźmy do Broitenburga we troje.

Zerknęła na niego. Czuła się rozdarta, ale dziecko miało pierwszeństwo. - Henry mnie potrzebuje. - Możesz go utulić tutaj. - Możemy porozmawiać rano. - Rano już mnie tu nie będzie. Tammy zamarła. - Jak to?! Ochmistrzyni przenosiła zdumiony wzrok z Tammy na księcia. - Ale przecież... - zaczęła i ugryzła się w język. - Wa¬sza Wysokość nic nam nie powiedział. - Ponieważ dopiero przed chwilą podjąłem ostateczną decyzję - warknął, równie zmieszany i wytrącony z rów¬nowagi jak Tammy. Naprawdę musiał stąd uciekać, i to jak najprędzej. Byle jak najdalej od niej! To wszystko okazało się znacznie groźniejsze, niż przypuszczał. Mało brakowało, a przepadłby z kretesem. Nawet nie śmiał myśleć, co to wszystko mogło oznaczać. - Dobranoc - rzucił szorstko i skierował się szybko ku wyjściu. Gdy mijał Tammy, Henry wyciągnął rączki. Do niego. Mark stanął jak wryty. Tammy wstrzymała oddech. Henry przywiązał się również do niego! Nie wierzyli własnym oczom! - Kiedy ja... - zaczął nieswoim głosem Mark. Tammy nigdy w życiu nie podjęła równie błyskawicznej decyzji. Nim książę zorientował się, co się święci, podała mu Henry'ego, mając absolutną pewność, że Mark instynk-townie weźmie dziecko. Sama cofnęła się szybko. - Skoro jutro wyjeżdżasz, a Henry chce pobyć z tobą, to do rana ty się nim zaopiekujesz. Ja potrzebuję się wyspać. Pani Burchett, proszę na słówko - Chwyciła ochmistrzynię za rękę i bezceremonialnie wyciągnęła ją za drzwi. - Do¬branoc, Wasza Wysokość - rzuciła jeszcze przez ramię i już jej nie było. Książę został sam z dzieckiem. Najpierw był zdumiony ufnością swojego stryjecznego bratanka, a potem musiał zająć się uspokajaniem go. Po ja¬kimś czasie Henry przytulił się spokojnie do jego szerokiej piersi, wyraźnie zadowolony. Dopiero wtedy Mark nacisnął dzwonek, by wezwać służbę. http://www.aptekavitaminka.pl na odpowiedzialność - przekonywał z zapałem. - Zostawi¬my kogoś przy Henrym, a sami... - Nie! - zaprotestowała natychmiast. - Mamy go wyrzucić? - Ochroniarze niemal zacierali ręce. Tammy ponownie się zawahała. Nagle przypomniało jej się, jak na samym początku pomyślała sobie, że Mark ma twarz dobrego człowieka. Właściwie co jej szkodziło go wysłuchać? I tak nie mógł jej namówić do oddania Henry'ego, więc niczym nie ryzykowała. Nie pomoże ani siła, ani żaden podstęp. - Nie, jeszcze nie... - zadecydowała z ociąganiem spojrzała na Marka. - Dobrze, porozmawiamy, ale na mo¬ich warunkach. Zamówimy kolację tu, do pokoju, żebym mogła czuwać nad Henrym. - Odwróciła się do strażników i znowu pomasowała obolałe nadgarstki. - Jego Wysokość miewa swoje napady, ale generalnie stara się zachowywać jak cywilizowany człowiek. Chyba damy mu jeszcze jedną szansę, jak panowie myślą? Skoro obiecuje być grzeczny, niech zostanie. Książę gwałtownie wciągnął powietrze, ale Tammy nie dbała o to, czy go obraziła, czy nie. Należało mu się. - Rozumiem, że w razie czego mogę liczyć na pomoc panów? - Wystarczy krzyknąć, a zjawimy się natychmiast - zapewnili, mierząc Marka wzrokiem. ROZDZIAŁ CZWARTY

Ponieważ Mały Książę przez długą chwilę nic mówił, spytała: - Dlaczego tak je nazwałeś? - Spójrz na ich cienie. Ten szerszy wulkan ma uśmiechnięty cień, a ten węższy ma cień bardzo ponury... Przyjrzawszy się uważnie obu cieniom, Róża przyznała rację Małemu Księciu. Wulkany bez swoich cieni byłyby uboższe i nijakie. Wtedy właśnie zjawił się nieoczekiwany gość. Był nim Gołąb Podróżnik. Przysiadł zmęczony na krawędzi Sprawdź - Oczywiście. - Akurat! - wysyczała zduszonym szeptem Tammy, sta¬rając się nie przestraszyć małego, którego przytulała mocno do siebie, jakby pragnęła go obronić przed całym światem. Miała szaloną ochotę komuś przyłożyć. - Dziecko, o które się dba, nie zachowuje się w taki sposób! - Kylie może nie ma największego doświadczenia, zo¬stała zatrudniona w nagłym trybie, sytuacja była awaryjna - odezwał się pojednawczym tonem Mark. - A przedtem? Co było przedtem? - zaatakowała Tammy. - Czy on od urodzenia przebywał z kimś pokroju Kylie? Mark zawahał się. - Możliwe. Nie wiem. - Właśnie! - Tammy zerwała się na równe nogi. – Czy ktokolwiek wie, co się działo z moim siostrzeńcem przez ten cały czas? Czy ktoś się nim zajmował? Tak, jest zdrowy, odżywiony i czysty, ale czy ktoś bawił się z nim w kosi, kosi łapci? Czy ktoś go choć raz przytulił? Czy ktoś go w ogóle kochał? - Trzęsła się z niepohamowanej złości. - Kiedy wróci do domu, otrzyma najlepszą opiekę - za¬pewnił ponownie Mark. - On jest w domu! Jego dom jest tutaj, w Australii. Henry zostaje ze mną. Lara zrobiła najmądrzejszą rzecz na świecie, czyniąc mnie jego prawną opiekunką. Jestem jej wdzięczna. Panu również, panie książę czegoś tam, za to, że mnie pan poinformował o całej sprawie. Pańska rola skończona. Zabieram chłopca i jego rzeczy. Od razu. - Ale... - Żadnego ale! Mam do tego pełne prawo, a wy wszy¬scy możecie iść do diabła! ROZDZIAŁ TRZECI