destylowaną, rozumie się. Dzień w dzień godzinę spaceruje na świeżym powietrzu,

Obrzuciwszy pogardliwym wzrokiem obróconą w nicość brankę, pani Borejko powiedziała: – Spójrz na mnie i na siebie. Ty jesteś żałosną, brudną, trzęsącą się ze strachu niewolnicą. A ja – carycą. Ta wyspa należy do mnie, jest moja! Nad tym męskim królestwem panuję ja, i to panuję niepodzielnie! Każdy przebywający tutaj mężczyzna i każdy, kto dotknie stopą tej ziemi, staje się moim. Stanie się moim, jeśli tylko sobie zażyczę. Jestem Kalipso, jestem Semiramidą Północy, jestem władczynią kananejską! Jak ty, ruda kocico, śmiałaś pokusić się o moją koronę! Uzurpatorka! Ryży samozwaniec! Przybyłaś tu specjalnie, by wydrzeć mi tron! O, od razu to zrozumiałam, kiedy cię zobaczyłam tam, na przystani. Takie jak ty tutaj się nie pojawiają, tylko ciche, nabożne myszki, a ty jesteś ognistoczerwony lis, zachciało ci się mojego kurnika! Przy wzmiance o myszkach pani Polina chyłkiem zerknęła na podłogę, ale maleńkie towarzyszki jej niedawnej koszmarnej zabawy widocznie pochowały się przed hałasem i światłem w szczelinach. – Ciebie nie obchodzą ararackie świętości! – ciągnęła swoją niesamowitą przemowę groźna pani Borejko. – Mój niewolnik – tu wskazała Jonasza – cię śledził. Nie odwiedziłaś ani jednej świątyni, ani jednej kaplicy! Jeszcze czego, nie po to przecież przyjechałaś! A więc o to chodzi, to jest rozwiązanie zagadki – późno, zbyt późno, zrozumiała tropicielka. Wszystkie wersje, i te prawdopodobne, i te niezbyt wiarygodne, były błędne. Prawda jest fantastyczna, przechodząca wyobrażenie! Kto mógł przypuścić, że jedna z http://www.aptekarskie.pl/media/ Dannym. To chyba wszystko. Quincy wreszcie zrozumiał. – Pracujesz nad listą ewentualnych podejrzanych. – Tak, federalni potrafią jednak szybko załapać, w czym rzecz. Uniósł brwi. Może Rainie była u kresu wytrzymałości, ale język miała ostry jak brzytwa. – Mogę zapytać, kogo wpisałaś? – Charliego Kenyona, dyrektora Vander Zandena, tajemniczego faceta w czerni, a teraz Richarda Manna. – Myślałem, że dyrektor ma alibi. – Na pierwszy rzut oka, ale nigdy nie wiadomo, co się okaże, kiedy zaczniesz naciskać. – Charlie Kenyon. Niewykluczone – zastanawiał się na głos Quincy. Uznał, że lepiej nie przeciwstawiać się Rainie. – Starszy chłopak. Podatny na wpływy dzieciak. Wiemy, że Kenyon kilkakrotnie podpadł policji i że kręcił się koło szkoły. Mam więcej wątpliwości co

wyparte przez smutek z powodu własnego żałosnego wyglądu. Młoda dama małodusznie odwróciła się do lustra nieuszkodzonym profilem i spojrzała na niego zezem – wyglądał zupełnie nieźle. Ale potem znów zwróciła się do zwierciadła en face i jęknęła. A gdyby spojrzeć z lewej strony, to twarz przypominałaby pewnie bakłażan. To jest właśnie cielesna uroda – proch i pył; tyle warta, co jeden soczysty cios po łbie – stwierdziła w duchu pani Polina, przypominając sobie o tymczasowo porzuconej zakonnej Sprawdź zamknięciu, jak to od dawna jest przyjęte w cywilizowanych krajach, tylko na zupełnej swobodzie – łaź sobie, gdzie tylko chcesz. To przydaje nowoararackiemu tłumowi ulicznemu szczególnej pikanterii: dojdź tu, kto ze spotkanych przechodniów to człowiek normalny, który przyjechał na wyspy pomodlić się, oczyścić dusze i świętej woduchny popić, a który stuknięty i klient Korowina. Niekiedy, co prawda, nie trzeba nawet łamać sobie głowy. Na przykład – nie zdążyłem zejść z parowca, kiedy podszedł do mnie wielce malowniczy okaz. Proszę sobie wyobrazić kosmyk bródki przy do czysta zgolonych wąsach, pod pachą zwinięty parasol (a przypominam, że padał ohydny, lodowaty deszczyk), berecik typu „Doktor Faust”, na długachnym nosie – ogromne okulary z grubaśnymi fioletowymi szkłami. Ów Faust, czy też raczej kapitan Fracasse, wlepił we mnie oczy w najbardziej bezceremonialny sposób, pokręcił jakimiś metalowymi dźwigienkami na oprawce