Zakręciła wodę, wytarła ręce i ominęła go, by wyjść z kuchni. Poszedł jednak za nią i przy drzwiach chwycił za ramię.

Dobry Boże, przejechałam go. Z sercem w gardle Lily Pierron nachyliła się nad nieruchomym ciałem. Dotknęła czoła chłopca - było ciepłe i wilgotne. Kiedy odgarnęła mu delikatnie włosy z oczu, jęknął cicho. Żyje, pomyślała z ulgą i spojrzała na pustą, ciemną drogę, nie wiedząc, co robić. Wątpliwe, by o tej porze ktoś tędy przejeżdżał. Poza Pierron House w promieniu półtorej mili nie było żadnego innego domu. Potarła drżącą dłonią czoło. Ma spróbować go ruszyć czy też zostawić i jechać po pomoc? Ani jedno, ani drugie rozwiązanie nie wydawało się dobre. Jeśli jest ciężko ranny, przenosząc go do samochodu, może mu tylko zaszkodzić. Była niemłoda i nie należała do silnych, nawet gdyby chciała zabrać chłopca, najprawdopodobniej nie dałaby sobie rady. Pozostawało zatem jechać po pomoc. Przypomniała sobie kierowcę minivana. Kiedy zaczęła wołać, żeby jej pomógł, wskoczył do wozu i odjechał pełnym gazem. Nie wiedziała, co zaszło między tymi dwoma, zanim się pojawiła, ale chłopiec, który wpadł jej prosto pod kok, najwyraźniej próbował uciekać. Musiał być ciężko wystraszony, skoro biegł na oślep. Kolejna myśl wywołała niemiły dreszcz. A jeśli kierowca vana przyczaił się gdzieś w pobliżu, licząc, że zostawi rannego na pastwę losu? Niedoczekanie, powiedziała sobie i zaczęła rozcierać ramiona. Dopiero teraz poczuła ziąb. Chłopiec znowu jęknął, poruszył powiekami. Otworzył oczy i spojrzał na nią nieprzytomnie. - Nic ci nie jest? - zapytała bez tchu. - Nie zauważyłam cię. Wyjechałam zza zakrętu, prosto na ciebie. Próbowałam hamować, naprawdę. Zamknął na powrót powieki, przez jego twarz przemknął grymas bólu. - O Boże... - Lily przyłożyła dłoń do serca. - Gdzie cię boli? Bardzo? - Prychnęła, zeźlona na własną głupotę. - I co ja pytam, jakbym mogła ci w czymś pomóc. Jak lekarza trzeba, żadnego nie znajdziesz. Konowały, tylko pieniądze potrafią wyciągać. - Spojrzała chłopca. – Nie martw się, sprowadzę pomoc. Kiedy chciała się podnieść, chwycił ją za rękę z zaskakującą siłą. Szeroko otwarte, pełne napięcia oczy utkwił w poboczu drogi. Lily powiodła za jego wzrokiem i natychmiast zrozumiała, w czym rzecz. - Odjechał - uspokoiła chłopca. - Uciekł, kiedy zobaczył, że wysiadam z samochodu. - Zmarszczyła czoło. - Powinieneś ostrożniej dobierać sobie przyjaciół. - On nie... - Chłopak z trudem formułował słowa. Zaczęte zdanie przeszło w nieczytelny bełkot. Lily zaklęła pod nosem. - Potrzebujesz pomocy. Nie chcę cię zostawiać, ale mieszkam niedaleko - wskazała dłonią kierunek. - Zadzwonię po ambulans i zaraz będę z po w... - Nn... nie! Ja... w porząd... http://www.5dniwojny.pl/media/ Liz spojrzała uważnie na przyjaciółkę. Policzki jej pałały, oczy błyszczały. Coś się stanie, pomyślała i ponownie ogarnęły ją złe przeczucia. - Coś przede mną ukrywasz. Mów, o co chodzi, Glorio. Gloria otworzyła usta, już miała powiedzieć, ale w ostatniej chwili ugryzła się w język. Pokręciła głową. - Przejrzyj się w lustrze. - Otworzyła drzwi kabiny, wychyliła ostrożnie głowę, upewniła się, czy teren jest czysty, i pociągnęła Liz za rękę. Na widok swojego odbicia dziewczyna krzyknęła z niedowierzaniem. - To naprawdę ja? - Ty. - Gloria uśmiechnęła się. - Mówiłam ci, że wyglądasz fantastycznie. Liz z lekko przechyloną głową wpatrywała się w lustro. Jeszcze nie wierzyła, że podstęp się uda. - Nawet w masce nie przypominam cię ani trochę. - Owszem, przypominasz. Nie zbliżaj się tylko do mamy i do ojca. Na wspomnienie Hope St. Germaine Liz ponownie przeszedł zimny dreszcz. - Nie martw się, ani myślę zbliżać się do kogokolwiek, a szczególnie do niej. - Bierz. - Gloria podała Liz swoją torebkę wieczorową, zrobioną z tego samego co suknia materiału. - W środku masz szminkę i chusteczkę. Jeśli ktoś do ciebie podejdzie, udaj, że masz napad kaszlu, zasłoń usta chustką i uciekaj do toalety. Liz odebrała torebkę drżącą dłonią.

Tino... Schody są... - Zaraz tu przyjdą... to on ich nasłał. On! - Jaki on? - Santos złapał ją za ramiona i mocno potrząsnął. - Nikt tu nie przyjdzie. Nikt nie zrobi ci krzywdy. Posłuchaj, nie słychać już syren. Pojechali. Przestała się szamotać, ale wciąż drżała, nieprzytomna z przerażenia. - Nic nie rozumiesz. Nic nie rozumiesz - powtórzyła. - Przyśle ich... powiedział, że ich przyśle. Sprawdź fundamentalne zadanie, do którego każdy z nich został po- wołany już w fazie projektu. — Trudno to sobie wyobrazić — odezwała się szeptem Mary Fields, kręcąc głową. — Zupełnie nie rozumiem, jak do tego doszło. — Jak sądzisz, czy to mogło zrobić jakieś zwierzę? — snuł domysły Tom. — Gzy w naszym sąsiedztwie ktoś trzyma duże psy? — Raczej nie. Był jeden rudy seter irlandzki, ale ci lu- dzie wyprowadzili się gdzieś na wieś. Pies należał do pana Petty'ego. Mary i Tom przyglądali się zakłopotani i zaniepokoje- ni. Niania leżała spokojnie przy drzwiach łazienki, pilnu-